Ustrzelony w locie

Dodano: 
Czy Iredyński żył tak, jak pisał? Nawet jeśli tylko z premedytacją grał komedię, kosztowało go to trzy lata więzienia…

Notatka PAP z 18 grudnia 1965 r.: „Prokuratura Powiatowa dzielnicy Warszawa Śródmieście prowadzi dochodzenie przeciwko Ireneuszowi I., literatowi, i Edwardowi B., reżyserowi, o to, że 12 grudnia br. w Warszawie przy użyciu siły fizycznej usiłowali dokonać gwałtu na 19-letniej dziewczynie (…). Pokrzywdzonej udało się zbiec i powiadomić MO. W najbliższych dniach akt oskarżenia w tej sprawie trafi do sądu”. Owym literatem był 27-letni Ireneusz Iredyński – wielki, choć niepokorny talent polskiej prozy i dramaturgii.

Otchłanności te są krótkie

W Warszawie pojawił się cztery lata wcześniej, ogłaszając w kawiarni literatów, że Kraków jest dla niego za ciasny. O jego powieściowym debiucie „Dzień oszusta” Stanisław Lem drukuje w „Twórczości” esej na 21 stron. Krytyk Leszek Bugajski tak przedstawia przesłanie zapomnianej dziś książki: „Świat, jakim go widzieli bohaterowie Iredyńskiego, jest wielkim mechanizmem, w którym liczą się tylko umiejętności czysto manipulacyjne. […] Postaci z jego utworów, dążąc do podporządkowania sobie tej części świata, którą mają w zasięgu swoich możliwości, musiały stosować przemoc”. Iredyński pisał dużo, z łatwością zmieniając gatunki literackie: powieści, dramaty teatralne, słuchowiska radiowe, wiersze. To budziło zawiść kolegów po piórze. Po ukazaniu się sztuki „Jasełka -moderne” Stanisław Lem napisał do Sławomira Mrożka („Listy 1956-78” Wydawnictwo Literackie 2011): „Widzę potrzebę objebania I. za tę sztukę, ale na pewno będzie akurat na odwrót: zaraz cmokiery mu Zadek Genialny Obliżą, Mu wlezą, że taki Zdolny, Objawienie […]”. W prywatnej korespondencji dwaj wybitni twórcy nie ukrywają nienawiści do Objawienia na literackim rynku, ale na pokaz wykazują wielkoduszność. Lem w eseju o prozie Iredyńskiego wydrukowanym w „Twórczości” dopatruje się analogii do pisarstwaDostojewskiego. Wkrótce potem zaraportuje przebywającemu za granicą Mrożkowi:„Przysiadł się do nas u Literatów […] Ireneo jest z twarzy obleśny, porządnie alkoholicznie obrzmiały, wydań mnóstwem zagranicznych się chlubi […]. Twierdzi, że trzy mu teraz filmy u nas kręcą, prosto dla zagranicy pisze prozę, którą migiem mu tam tłumaczą, portkami trzęsąc z uciechy”. Miał też Iredyński w środowisku prawdziwych wielbicieli. Na przykład Krzysztofa Mętraka, który widział w młodym twórcy „jednego z bardziej świadomych rzeczy pisarzy polskich z pełną premedytacją grającego swoją komedię ludzką”, oraz Marka Nowakowskiego („Iredyński był człowiekiem wielkiego talentu, kuglarskiej łatwości pisania i oryginalnej wyobraźni”). Czy Leszka Bugajskiego, który nie tylko za życia Iredyńskiego, ale i wiele lat po jego śmierci („Twórczość” nr 10 z 2015 r.), upominał się o miejsce na parnasie dla tego twórcy.

Ten człowiek żyje, jak pisze!

Przystojny, świetnie ubrany. Lubi prowokować, odpowiada mu rola skandalisty. Jego ulubione powiedzenie: „hak ci w smak”. Krzysztof Mętrak powie o nim, że to „postać bardziej na poziomie ekscesu niż humoru”. Ci, którzy znali go bliżej, jak poeta Zbigniew Jerzyna, twierdzili, że w gruncie rzeczy Iredyński był wrażliwym lirykiem, niepogodzonym ze światem z powodu traumatycznego dzieciństwa (wojna, porzucenie go przez matkę, brutalność ojca). Może dlatego w dorosłym życiu gustował w okrucieństwie gry psychologicznej, nieustannym graniu, podpuszczaniu, kreowaniu się. Do dziś nie wiadomo, czy nie nazywał się Kapusto (a Iredyński to pseudonim), kiedy naprawdę się urodził, czy się nie odmładzał, pozując na nastoletniego geniusza. Jedno jest dziś pewne, a stwierdza to Joanna Siedlecka w swej książce „Obława. Losy pisarzy represjonowanych”: Iredyńskim interesowała się bezpieka, odkąd jako 20-latek opublikował coś w paryskiej „Kulturze”. Pierwszy raport w teczce IPN pochodzi z 1958 r. Inwigilujący Iredyńskiego „Literat” (rozszyfrowany przez Siedlecką jako tłumacz z miesięcznika „Literatura na Świecie”) informuje w marcu 1961 r., że „obiekt” ma skłonność do alkoholu, prowadzi hulaszczy tryb życia i uchyla się od służby wojskowej. Kiedyś po przepiciu wszystkich pieniędzy dwa dni głodował, aż poprosił dozorczynię o kawałek chleba. Z upodobaniem wywołuje awantury w Kawiarni Literatów i w Domu Dziennikarza na Foksal, z tego powodu był kilka razy zawieszany w ZLP. Wieści o demonie zła i rozpusty docierają do Władysława Gomułki. Zaatakował pisarza w lipcu 1963 r. w czasie plenarnych obrad KC PZPR. – Ten człowiek żyje, jak pisze! – krzyczy pierwszy sekretarz, uderzając z wściekłością o mównicę egzemplarzem książki „Dzień oszusta”.

Prowokacja wobec damskiego boksera

Według Marka Sołtysika, który opracował do druku „Listy z więzienia” Ireneusza Iredyńskiego (Świat Książki 2015 r.), było tak: pisarz poznał 19-letnią dziewczynę w pociągu z Sopotu do Warszawy. Następnego dnia wraz z reżyserem B. poszli do mieszkania, którym opiekował się Iredyński. Po drodze kupili wódkę. W lokalu panowała zabawowa atmosfera, nawet nie zamknęli drzwi na klucz. W pewnej chwili dziewczyna wyszła do toalety i nie wróciła. Chyłkiem, na pół rozebrana pobiegła do piwnicy, gdzie akurat miał dyżur palacz. Opowiedziała mu zmyśloną historię o próbie gwałtu, po czym w kurtce tego robotnika dotarła do komisariatu MO. Milicja przyjechała natychmiast i zakuła w kajdanki spokojnie popijających obu mężczyzn. Dziewczyna, którą rzekomo usiłowali zgwałcić, okazała się pasierbicą podpułkownika kontrwywiadu. Ale Jadwiga Staniszkis, z którą Iredyński był kilka lat później związany, tak pisze w swej książce „Życie umysłowe i uczuciowe”: „Podstawiono mu i jego kolegom, kiedy ostro pili, jakąś milicjantkę, którą niestety prawie zgwałcili. Zdążyła wyciągnąć legitymację, co ich zresztą nie przestraszyło, ale trochę zmroziło. I tak Irek poszedł do więzienia za usiłowanie gwałtu”. Wolna Europa i prasa niemiecka donosiły o tym wydarzeniu, że „był to gwałt bez gwałtu”. Bo główny dowód stanowiły pozostawione przez dziewczynę ubrania. Marek Sołtysik twierdzi, że Iredyński – człowiek nieposkromiony, nienaginający się – jak przystało na orła nie dał się złapać za nogę. Więc ustrzelono go brzydko. Wiele osób mogło się mścić. Potwierdzałyby to zwierzenia mieszkającego w USA malarza Witolda Kaczanowskiego w „Rzeczpospolitej” (sierpień 2015 r.). Artysta twierdził, że 55 lat temu Ireneusz Iredyński pobił i zgwałcił jego ówczesną narzeczoną Annę, studentkę medycyny, i za to poszedł siedzieć, a nie za sprawy polityczne. Tak się złożyło, że ówczesna żona Iredyńskiego, malarka, przenocowała u Kaczanowskiego, gdyż do późna urządzali wystawę obrazów i nie miała czym wrócić do domu. W rewanżu zazdrosny Iredyński zwabił Annę do lokalu, gdzie podobno miała spotkać swego narzeczonego. Tam została pobita i zgwałcona.

Nie złożyła zeznań w obawie przed rozgłosem, ale jej ojciec poinformował „odpowiednią osobę w KC”. Kaczanowski: – Domyślam się, że był to mój wuj Zenon Kliszko. Uważam, że po nieudanej próbie oficjalnego śledztwa zapadła decyzja o przeprowadzaniu prowokacji wobec damskiego boksera, jakim był Iredyński. W rezultacie został aresztowany. Jak wynika z teczki Iredyńskiego w IPN, w jego celi na Białołęce umieszczono dwóch tajnych agentów, aby wyciągali od osadzonego potrzebne w śledztwie informacje. Jeden z nich przedstawił się jako były mąż warszawskiej aktorki, który po kilku latach życia za kratami chciał wiedzieć, co się dzieje w artystowskim światku. Iredyński, jak donosił informator bezpieki, nie skąpił szczegółów o libacjach organizowanych przez ludzi ze swego kręgu towarzyskiego. Prokurator wykorzystał to w akcie oskarżenia.

Dziesięć lat więzienia dla jaskiniowców

Proces odbył się przy drzwiach zamkniętych, w trybie doraźnym. Iredyński odmówił składania wyjaśnień. Poszkodowana w pewnym momenecie zdradziła się, że była ustawiona przez prokuratora – pospieszyła z odpowiedzią na pytanie, które jeszcze nie padło. Jeszcze przed zamknięciem dochodzenia procesowego naczelny „Prawa i Życia” Kazimierz Kąkol w artykule wstępnym napisał: „Opinia społeczna oczekuje od wymiaru sprawiedliwości takich pociągnięć, które położą tamę obyczajom zwyrodnialców. (…) Apelujemy do sędziowskich sumień o rozważenie koniecznego zastosowania maksymalnego wymiaru kary 10 lat więzienia”. W „Tygodniku Demokratycznym” Tadeusz Frey, opisując, jak „dwóch intelektualistów zwabiło dziewczynę i usiłowało ją zgwałcić”, ubolewał, że jest to „małpie naśladowanie sposobu bycia pewnych środowisk, w których zwyrodnienia seksualne są symbolem wyzwolenia się z pewnych konwenansów.

Zło sączy się na rodzimy grunt przez filmy, – takie np. »Dolce vita« Felliniego, czy entuzjastycznie przyjęte przez krytyków opowiadane Ireneusza Iredyńskiego »Dzień oszusta«, w którym autor przedstawił credo nowoczesnego nihilisty moralnego”. Autor żywił nadzieję, że zaostrzenie ostatnio sankcji karnych przyczyni się do poprawy w dziedzinie obyczajności. W styczniu 1966 r. Sąd Powiatowy dla m.st. Warszawy skazał oskarżonych na trzy lata. Reżyser ze względu na stan zdrowia opuścił więzienie po ośmiu miesiącach. Pisarz odsiedział wyrok do końca. Jego podania o zwolnienie przedterminowe były odrzucane. Zamknięty za kratami więzienia w Sztumie Iredyński nie przyjmował do wiadomości, że nie chcą go wydawać, a żaden teatr w Polsce (choć w Zurychu go wystawiano) nie kwapi się do grania jego sztuk. Jego listy do żony Maszy, z którą był w wieloletniej separacji, są świadectwem uporczywej walki pisarza o utrzymanie się na rynku. Nie miał skrupułów, że absorbuje kobietę, która odeszła od niego, bo notorycznie ją zdradzał. Listy z więzienia to ciąg poleceń: załatw, dowiedz się, zadzwoń. Raz chodzi o perspektywę ukazania się tomu wierszy w PIW, przepisanie sztuki „Narkomani” i wysłanie jej na konkurs w Krakowie, to znów o telefony do pilnującej jego interesów redaktorki w Czytelniku albo do posła Czeszki, żeby załatwił zameldowanie w Warszawie. Są alarmujące telegramy o przysłanie pieniędzy (z jego konta) i dołączona do korespondencji długa lista zakupów – od książek czy maszyny do pisania po angielskie piłki pingpongowe z komisu i płaszcz kąpielowy.

Listy wysyła niemal codziennie; złości się, gdy nie dostaje natychmiastowej odpowiedzi. Adresatka nie ma prawa być czymś innym zajęta – „Czy są jakieś wiadomości o przekładzie niemieckim mojej książki?”, „Czy jestem w antologii Dedeciusa?”, „Czy na moje konto w Zaiksie wpłynęła gotowizna za tantiemy z filmu, jeśli tak, przyślij mi w maju 700 zł”, „Napisz mi, co się dzieje w Warszawie”, „Przypominam o znaczkach, przyślij mi puszkę sprężonej pianki do golenia. Dostaniesz w komisie na Nowym Świecie”. W cenzurowanych listach nie ma tylko jednej prośby – o dostarczenie wódki. Jak twierdzi Marek Sołtysik, pani Masza przemycała piersiówki w fałdach obszernej spódnicy. Na dwa miesiące przed zwolnieniem w korespondencji jest głównie mowa o tym, w czym więzień pokaże się na ulicy. – „Nie wiem, czy czerwony golf do ciemnego ubrania nie będzie zbyt jaskrawym zestawem, jak myślisz? Ciekaw jestem poczynionych przez Ciebie zakupów: buty, skarpetki, krawat szeroki w pasy. Jeśli w grudniu będzie śnieg, niech Andrzej przywiezie mi płaszcz z tweedu, można go skrócić o 5 cm”. Jako swój dobytek przeniósł przez więzienną bramę maszynopisy dwóch sztuk teatralnych, opowiadania i kilka wersji powieści „Człowiek epoki”.

A jak pan traktuje kobiety?

Na wolności Iredyński nigdy nie wspominał ciężkiego więzienia w Sztumie jako katorgi. Jeśli wracał do tego rozdziału w swym życiu, to tylko po to, aby obwiniać się o gapiostwo, które wykorzystali ci, którzy na niego polowali. W czasach wczesnego Gierka cenzuralny zapis na jego twórczość już nie obowiązywał. Polska premiera „Żegnaj Judaszu” w reżyserii Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie dostała bardzo pochlebne recenzje, często też grano „Ołtarz wzniesiony samemu sobie”. Należał do czołówki współczesnych dramaturgów w Polsce. UB przestało się nim interesować. Ostatnia notatka tajnych służb na temat Iredyńskiego pochodzi z 1975 r. Stwierdza się w niej, że pisarz nie ma stałych poglądów politycznych, ale „pod wpływem alkoholu i przeżyć więziennych jest wrogi wobec zasad ustrojowych PRL”. Nie zmienił się natomiast stosunek Iredyńskiego do kobiet. W 1985 r. udzielił wywiadu dziennikarce tygodnika „Kobieta i Życie”. Był powód – właśnie napisał tragifarsę pod tytułem „Dziewczynki” z samymi rolami kobiecymi i aktorki Teatru Polskiego odmówiły dyrektorowi Dejmkowi zagrania w niej. W proteście przeciwko instrumentalnemu potraktowaniu przez autora scenicznych postaci.

Na pytanie: „A jak pan traktuje kobiety? Boi się pan ich?”, odpowiedział: „Ja jeszcze normalnie. Jako naczynie na spermę, albo…hmm”. Nadeszły listy oburzonych czytelniczek, redakcja przepraszała za ten fragment wywiadu. Marek Sołtysik we wstępie do „Listów z więzienia” w obronie swego idola tak go usprawiedliwiał: „Zawsze na odległość wyczuwał hienę, a jednak zgodził się na wywiad (…) po namolnej żebraninie dziennikarki; przeliczył się, nie dowierzał, że tępota i brak wyobraźni mogą sięgać tak wysoko w pogoni za rozgłosem i forsą, że jego słowa rzucone na odczepnego zostaną wydrukowane w ogromnym nakładzie, by go pogrążyć. Zaskoczony idiotycznością zadanego niby przypadkiem pytania »A jak pan traktuje kobiety?« rzucił przez zęby: »Ja jeszcze normalnie. Jako naczynie na spermę«. Zrobił tak, żeby nie splunąć ze wstrętem”. Bardzo niesprawiedliwa, stronnicza ocena dziennikarskiej powinności. Zwłaszcza że dołączony obok przedruk wywiadu z ujawnionym nazwiskiem autorki wskazuje, że jest on profesjonalnie przeprowadzony. Ireneusz Iredyński zmarł 9 grudnia 1985 r. w wieku 47 lat. Zawsze ceniący twórczość tego pisarza Leszek Bugajski napisał po latach: „Im więcej czasu upływa od jego śmierci, tym bardziej, myśląc o nim, jestem przekonany, że cała jego legendarna agresja wobec ludzi i świata była obroną i metodą ukrywania jego wrażliwości, że bał się, iż zostanie zraniony, więc sam w desperacki sposób ranił”.

Artykuł został opublikowany w 42/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.