Eugenia Pohl skatowała na śmierć dzieci w obozie w Łodzi. W PRL była przedszkolanką

Eugenia Pohl skatowała na śmierć dzieci w obozie w Łodzi. W PRL była przedszkolanką

Dodano: 4
Dzieci polskie w niemieckim obozie pracy w Dzierżąznej k. Zgierza. Grudzień 1942.
Dzieci polskie w niemieckim obozie pracy w Dzierżąznej k. Zgierza. Grudzień 1942. Źródło: Instytut Pamieci Narodowej
Eugenia Pohl była dozorczynią działającego podczas II wojny światowej niemieckiego obozu dla dzieci w Łodzi przy ulicy Przemysłowej. Już po wojnie została oskarżona o torturowanie i skatowanie na śmierć sześciorga dzieci. – Nikogo nie biłam – zapewniała przed sądem, podkreślając, że przez kilkanaście powojennych lat pracowała jako przedszkolanka.

– Nikogo nie biłam – Eugenia Pohl, przystojna blondynka lat 48, podnosi głos. – Ja tu przed sądem występuję jako męczennik. W innym momencie oskarżona wręcz krzyczy: – To jest komedia, nie wiem, śmiać się czy płakać! Po wojnie 15 lat pracowałam jako przedszkolanka. Nie mając własnych dzieci, dla obcych byłam jak matka! Publiczność na sali sądowej reaguje okrzykami: „Hitlerówa!”, „Esesmanka!”. Jest rok 1974.

Eugenia Pohl, w czasie okupacji aufseherka (nadzorczyni) karnego obozu dla dzieci w Łodzi przy ulicy Przemysłowej, została oskarżona z dekretu z 31 sierpnia 1944 r. o odpowiedzialności hitlerowskich zbrodniarzy. Grozi jej kara śmierci. Na 70 stronach aktu oskarżenia prokurator zarzuca jej, że w latach 1942-45, będąc nadzorczynią w hitlerowskim Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt, dokonała zabójstwa sześciorga dzieci.

Eugenia Pohl. Przez lata nie było wiadomo, co robiła w czasie wojny

Urodzona w 1923 r. jako Polka w podłódzkim Ozorkowie była jednym z dwojga dzieci majstra budowlanego. Do wybuchu wojny nazywała się Wróblewska. Gdy hitlerowcy weszli do Łodzi, jej ojciec wpisał się z rodziną na volkslistę. Zmienili nazwisko. 18-letnia Genowefa Pohl, mając ukończoną podstawówkę, dostała pracę kapo w obozie koncentracyjnym dla polskich dzieci.

W 1945 r., gdy do Łodzi weszły wojska sowieckie, ukryła się w mieszkaniu rodziców. Od tego czasu nazywała się Eugenia Pol. Nikt ze starych mieszkańców jej kamienicy nie wiedział, co robiła w czasie okupacji. Nowym władzom wiadomo było tylko, że przyjęła volkslistę. Wszczęte z tego tytułu w 1948 r. obowiązkowe postępowanie rehabilitacyjne „za odstępstwo od narodu polskiego” zostało umorzone.

W czasie tego procesu Eugenia Pol nie ujawniła swego okupacyjnego zatrudnienia. Nie wiadomo, jak to się stało, ale również na procesie Sydonii Bayer, komendantki obozu przy ulicy Przemysłowej (skazanej na karę śmierci), nie padło nazwisko Pohl. Była nadzorczyni pracowała jako szwaczka w jednej z łódzkich fabryk. Zapisała się do klubu sportowego Łodzianka, gdzie rzucała oszczepem. Pisano o niej w „Trybunie Ludu” jako o obiecującej zawodniczce. Potem została wychowawczynią w przedszkolu i stamtąd w 1970 r. zawieziono ją do aresztu.

Obóz dla dzieci w Łodzi przy ulicy Przemysłowej

Do Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt hitlerowcy zabierali dzieci w wieku 3-16 lat, które popełniły lub mogły popełnić przestępstwo, bo na przykład ojciec był na robotach przymusowych w Rzeszy, matka w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, a „dziecku groziło zaniedbanie”.

Uwięzione w obozie łódzkim musiały pracować – tłukły kamienie, ciągnęły walce drogowe, wyrabiały buty ze słomy, paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. Za niewykonanie wysokiej dziennej normy groziły bicie i karcer. Były też kary za oderwany guzik, rozmowę po polsku, kradzież chleba. Wtedy pozbawiano dzieci jedzenia – kromki suchego pieczywa i kubka czarnej kawy na śniadanie oraz zupy z brukwi na obiad.

W obozie nie było łaźni ani pomieszczeń do parowania zawszonej odzieży. Mimo to za insekty i brud mali więźniowie byli karani chłostą bądź głodówką. Najbardziej cierpiały dzieci w baraku nr 8. Tam umieszczano te, które moczyły się w nocy. Nie miały łóżek ani prycz, spały na gołych deskach, które zawsze mokre – gniły. W przesiąkniętych moczem ubraniach dzieci szły do pracy. Ze względu na odór przez cały rok wykonywały roboty pod gołym niebem. Wszystkie, które ukończyły 16 lat, wywożono do obozów koncentracyjnych dla dorosłych.

Po wyzwoleniu, w styczniu 1945 r., znaleziono w budynkach lagru 900 małych więźniów, którzy z powodu choroby nie zdołali o własnych siłach wyjść na zewnątrz. Dokładna liczba śmiertelnych ofiar nie jest znana, ponieważ hitlerowcy zdążyli przed ewakuacją zniszczyć dokumentację obozu.

Z powodu usytuowania dziecięcego obozu na terenie getta, długo nie wiedzieli o nim nawet mieszkańcy Łodzi. Prawda wyszła na jaw dopiero w 1965 r. dzięki publikacji miejscowego dziennikarza Wiesława Jażdżyńskiego. W jego tekście pt. „Reportaż z pustego pola” po raz pierwszy padło nazwisko Eugenii Pohl. I mimo że w tej książce, jak i w kolejnej, napisanej przez Józefa Witkowskiego, byłego więźnia obozu przy ulicy Przemysłowej, błędnie została podana liczba uwięzionych (13 tys. zamiast, jak ustalił IPN, 3 tys.), wpłynęły one na doprowadzenie Eugenii Pohl na ławę oskarżonych.

Zbrodnie Eugenii Pohl

Podejrzana nie przyznała się w śledztwie do zarzucanej jej zbrodni. Gdy w areszcie oczekiwała na proces, mówiła współwięźniarkom, że jest niesłusznie oskarżona o finansowe malwersacje w przedszkolu. W 2013 r. do redakcji portalu Stowarzyszenie Solidarni 2010 nadszedł z Londynu list od dziennikarki Elżbiety Królikowskiej-Avis, w którym opisała ona swoje spotkanie w celi z Eugenią Pohl.

„(…) W 1971 roku siedziałam w areszcie śledczym, czekając na mój proces z racji przynależności do organizacji niepodległościowej RUCH. W celi mieszkało 11 więźniarek, wśród nich pani Eugenia Pohl. (…) Wysoka, ciemna blondynka, pozytywne myślenie, codzienna gimnastyka, no i kochała muzykę. Kiedy opowiadała o muzyce, łzy napływały jej do oczu, sama podobno grała nieźle na skrzypcach. Była obok mnie jedyną inteligentką w celi, nic dziwnego, że się jakoś zbliżyłyśmy. Rozmawiałyśmy o rodzinach, mieszkała z bratem, o kulturze, wymieniałyśmy prenumerowane gazety. Po umyciu głowy lubiła – miałam wtedy długie włosy – szczotkować je aż do wyschnięcia. A wieczorem, spała na pryczy pode mną, zawsze mówiła: »Dobrych snów, pani Elżuniu! Dobrej nocy«. Aż pewnego dnia czytam prenumerowany »Dziennik Łódzki« i oczom nie wierzę! Informacja o rychłej rozprawie sądowej folksdojczki i sadystki, podczas wojny strażniczki w obozie dla polskich dzieci na Przemysłowej, Eugenii Pohl. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Podeszłam do niej z gazetą i mówię: »Pani Gieniu, co to jest?!«. A ona zaczęła płakać. Więc już wiedziałam, że to prawda (…)”.

Na procesie zeznawało ponad 100 świadków, m.in. ojciec Urszuli Kaczmarek, 13-letniej dziewczynki z łapanki, zamordowanej w obozie przy Przemysłowej. Dwa miesiące przed śmiercią w lutym 1943 r. Ula napisała do swej rodziny w Poznaniu list, który został dołączony do akt procesowych.

Artykuł został opublikowany w 5/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.