Trzej przyjaciele z granatem

Trzej przyjaciele z granatem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Granaty
Granaty Źródło: Wprost / KW
Zabójstwo w wydawnictwie Magnum-X było polityczną prowokacją – mówi oskarżony na sali sądowej.

Cezary S.: – Firma, która była pośrednikiem, w pewnej chwili przestała płacić drukarni. Krótko mówiąc, była umowa z mojej strony i żadnego sprawdzenia. Druk październikowego numeru „Techniki Wojskowej” trzeba było przerzucać do innej drukarni. Sorki, powinienem wcześniej wam powiedzieć, jaki jest problem.
Krzysztof Zalewski: – Czarek, ja ci powiem szczerze, ja byłem cały czas przekonany, że mamy bezpośrednią umowę z drukarnią. Wybacz, ale nie wierzę, że pośrednik nie chciał na nas zarobić. On z góry zaplanował, że weźmie pieniądze, drukarniom nie zapłaci i zostawi nas ze ściągniętymi spodniami.
Cezary S.: – Krzysiu, gdybym wiedział, że tak to wyjdzie, inaczej bym postąpił.
Andrzej U.: – Powiem ci wprost, Czarek, nie widzę innej drogi, jak złożenie do prokuratury zawiadomienia, że ktoś nas oszukał. I my jesteśmy czyści. Jakich jeszcze mieliśmy pośredników? Cezary S. wymienia nazwy spółek. Są łudząco podobne do nazwy drukarni, o której rozmawiają.
Krzysztof Zalewski: – Czy my w ogóle wiemy, co to są za spółki? Może krzaki?
Cezary S.: – Z Litwy. Spółki z o.o.
Krzysztof Zalewski: – Zgarnęli pieniądze, uciekną i gdzie ich będziesz szukał?
Cezary S.: – Gdybym im nie wierzył, tobym inaczej postępował.
Andrzej U.: – Ta faktura na 70 tys. zł to jedyna niezapłacona?
Cezary S.: – Nie… Napijecie się?

W tym momencie słychać huk eksplozji. I nakładające się na siebie okrzyki: – Co się stało? O Boże, lekarza. Morderstwo! Jest to fragment nagrania rozmowy wspólników wydawnictwa Magnum-X w biurowcu na warszawskim Grochowie. Cezary S. jest prezesem, Andrzej U. wiceprezesem. Krzysztof Zalewski to członek zarządu.

Spotkanie odbywa się w południe w gabinecie prezesa. W sąsiednich pokojach pracują dziennikarze z kilku redakcji magazynów o tematyce militarnej. Słyszą huk, spanikowani gromadzą się na korytarzu. Widzą obryzganego krwią i osmolonego na twarzy wiceprezesa Andrzeja U., który słaniając się, idzie w stronę łazienki. – Wezwijcie pogotowie, policję – mówi słabym głosem. W tym momencie z gabinetu wybiega Zalewski, zaraz za nim Cezary S. Prawa dłoń prezesa jest w krwawych strzępach. W lewej trzyma nóż i dźga nim skulonego członka zarządu. Pracownicy wydawnictwa widzą, jak nóż wielokrotnie wbija się po samą rękojeść w bezwładne już ciało ofiary. Ktoś krzyczy: – To morderstwo! Słychać sygnał nadjeżdżającej karetki. Pomoc przychodzi za późno. Niespełna 50-letni Zalewski umiera w kałuży krwi. Pozostałych dwóch wspólników karetka zabiera do szpitala. Obaj przechodzą operacje. Andrzej U. kilkakrotnie, bo metalowe odłamki granatu uszkodziły mu narządy wewnętrzne. Cezary S. stracił dłoń.

W tym czasie policja ewakuuje ludzi z budynku. W gabinecie prezesa Magnum-X znaleziono dwa noże o ostrzach 12 i 25 cm oraz scyzoryk. W szafie pancernej 186 sztuk różnego rodzaju amunicji, dwa urządzenia sterujące do odpalania rac, trzy petardy kolejowe, dwa granaty ćwiczebne. Na pochwie zakrwawionego sztyletu, brzeszczocie i rękojeści biegli stwierdzili obecność DNA zarówno Cezarego S., jak i Krzysztofa Zalewskiego. Granat, który wybuchł w gabinecie, był obronny. W opinii biegłych prawdopodobnie prezes wyjął zawleczkę przy swoim biurku (została znaleziona na klawiaturze jego komputera) i trzymając w prawej ręce odbezpieczony granat, a w lewej butelkę z alkoholem, podszedł do stolika. Pochylony nad stolikiem odchylił dźwignię zabezpieczającą zapalnik. Oderwanie palców ręki S. wskazywałoby, że w tej sekundzie granat wybuchł. Zdaniem biegłych nie jest możliwe, aby ktoś inny podrzucił odbezpieczony granat do gabinetu.

Jest przekręt

Dziesięć dni później – pierwsze przesłuchanie Cezarego S. Nie przyznaje się do zamiaru zabójstwa Zalewskiego. Mówi o łączącej ich długoletniej przyjaźni, o tym, że wzajemnie podawali swoje dzieci do chrztu. – Od początku naszej narady – zeznaje Cezary S. – odnosiłem wrażenie, że Zalewski chce mi coś zrobić. Niepokój wisiał w powietrzu. Uświadomiłem sobie, że Krzysztof miał w biurku nóż do otwierania kopert. A być może i granat oraz szablę japońską, kupione w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Zamierzał tę broń przemycić do samolotu, aby wykazać permanentny brak kontroli na polskim lotnisku. Żeby rozładować napięcie, prezes zaproponował wspólnikom drinka. Jednogłośnie odmówili. On jednak niezrażony szedł z butelką whisky do biurka Zalewskiego. Nagle zobaczył na stoliku obok granat w foliowym woreczku.

– Pomyślałem, że trzeba to usunąć, bo jeszcze dojdzie do nieszczęścia – zeznał. – Przyszła mi do głowy absurdalna myśl, że Krzysiek chce mnie zabić, bo na jego twarzy pojawił się taki osobliwy grymas. Poczułem wzbierającą falę wściekłości. Nie zdążyłem zrobić jakiegokolwiek ruchu, gdy on powalił mnie na ziemię, usłyszałem dziwny chrzęst w szyi. Widziałem jego nóż na moim brzuchu [lekarze nie znaleźli w tym miejscu żadnego zranienia – H.K.]. S. twierdził w czasie pierwszego przesłuchania, że broniąc się, złapał za nóż, który chyba był w szafie, bo zwykle kroił nim kanapki, i dźgnął Zalewskiego. Po wybuchu ocknął się na podłodze; miał oderwane palce. Nie pamiętał, co robił potem na korytarzu. Przytomność odzyskał w szpitalu.

Na pytanie prokuratora, jaki motyw miałby Zalewski, by zamordować swego najbliższego przyjaciela, Cezary S. sugerował, że mogło chodzić o to, iż Krzysztof miał najmniejsze udziały w ich spółce. Wielokrotnie przymawiał się, aby to zmienić, wszak wszyscy trzej mają takie same żołądki. – Uważam – dodał – że wniesienie granatu do gabinetu było wynikiem zmowy obu moich wspólników. Andrzej U. też miał motyw, aby się mnie pozbyć, chciał być prezesem Magnum-X. S., nie wiedząc, że policja dysponuje nagraniem rozmowy w gabinecie tuż przed tragicznym wydarzeniem, zapewniał śledczego, że w czasie spotkania zarządu spółki nikt nie zarzucał mu nieprawidłowości w finansach. – Od razu, zupełnie niespodziewanie nastąpił wybuch – mówił.

To morderstwo!

Prawdziwy powód spotkania wspólników ujawnił śledczym Andrzej U. – Dwa tygodnie przed tragicznym zebraniem przypadkowo wpisałem w Google nazwisko Oksany K., Rosjanki, wieloletniej konkubiny prezesa. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że jest ona prezeską firmy, która pośredniczy w naszych kontaktach z drukarniami.

S. nigdy mnie o tym nie informował. Podzieliłem się wiadomością z Zalewskim. Nasze wydawnictwo od pewnego czasu miało problemy finansowe, szukałem przyczyny, a tu się okazuje, że ktoś zarabia na pośrednictwie z drukarniami. Następnego dnia Krzysztof poszedł do sądu przejrzeć papiery tej spółki i odkrył, że są takie trzy, powiązane personalnie, pasożytujące na naszej firmie. Łączy je owa Oksana i jej matka. Nie mieliśmy wątpliwości, że S., który od dziesięciu lat mieszkał z Oksaną, musiał o tym wiedzieć.

Andrzej U. zabezpieczył komputerowe dane spółki, bo jak twierdził, przed laty już się zdarzyło, że prezes przyłapany na wyprowadzaniu pieniędzy z wydawnictwa zniszczył twarde dyski. Gdy wraz z Krzysztofem Zalewskim uzgodnili z szefem termin pilnego spotkania, U. ukrył w kieszeni cyfrowy dyktafon. Uznali bowiem, że powinno się nagrać rozmowę członków zarządu. 10 grudnia 2012 r. o godzinie 13 weszli do gabinetu Cezarego S. Gdy 40 minut później rozległ się huk, Andrzej U. był przekonany, że to wybuchła butelka z whisky w ręku prezesa. Ranny, ale w szoku, zdołał jeszcze dojść do łazienki piętro niżej i potem stracił przytomność. O tym, co się działo na redakcyjnym korytarzu, zeznawali pracownicy wydawnictwa.

Świadek Jerzy G.: – Zarząd obradował za zamkniętymi drzwiami. Było cicho. W pewnej chwili naszym piętrem wstrząsnął potworny huk. Wszyscy wybiegliśmy na korytarz. Zobaczyłem słaniającego się wiceprezesa Andrzeja U. Wyglądał jak upiór. Miał czarną, osmaloną twarz, z której spływała krew. Coś bełkotał, domyśliłem się polecenia, abym uciekał. I żeby wezwać policję, pogotowie. Byłem tak rozdygotany, że nie mogłem wystukać numerów w komórce. W tym momencie wybiegł z gabinetu Zalewski, a za nim prezes. Przewrócił Krzysztofa i czymś, co miał w ręku, zaczął go dźgać w brzuch. To był taki ruch od góry do dołu i odwrotnie. Krzyczałem: „To jest morderstwo! Co robisz? Opanuj się!”. Biegnąc w ich stronę, poślizgnąłem się, bo wszędzie już na podłodze była krew i z tego poziomu zobaczyłem, że S. zamierza się na mnie nożem. Zdołałem odskoczyć. Inni świadkowie też widzieli w ciele wyjącego z bólu Zalewskiego ów morderczy ruch noża S. „Ostrze wchodziło aż po rękojeść. Gdy Krzysztof leżał na brzuchu, S. zadawał mu ciosy w plecy”. Zachowanie prezesa było dla pracowników redakcji szokiem, ale informowali też śledczych, że atmosfera w wydawnictwie już od dawna była toksyczna. To szef wywoływał ją swoim zachowaniem.

Obserwacja kliniczna Cezarego S. wykluczyła chorobę psychiczną. Zdaniem biegłych psychiatrów to, co się działo w gabinecie, nie wskazywało na ograniczenie zdolności rozpoznania czynu. Natomiast na korytarzu, gdzie S. wielokrotnie zadawał ciosy nożem Krzysztofowi Zalewskiemu, sprawca był w stanie chwilowej dysforii (nadmierne rozdrażnienie, gniew). Psychologowie wskazywali na skłonność podejrzanego do szukania poza sobą przyczyn niepowodzeń życiowych i do wikłania się w konflikty. Niespełna 50-letni Cezary S., ojciec czwórki dzieci, został oskarżony o usiłowanie zabicia Andrzeja U. za pomocą odbezpieczonego granatu oraz o zabicie Krzysztofa Zalewskiego. Zdaniem biegłych tego drugiego czynu S. dokonał w stanie ograniczonej zdolności kierowania swym postępowaniem.

Cezary S. w areszcie chciał popełnić samobójstwo. Półtora miesiąca później pogodził się ze swym losem i wystąpił do sądu o zgodę na sprowadzenie mu książek o tematyce wojskowej i fantastycznej. Chciał też, aby rodzina dostarczyła do celi gry planszowe „przydatne do utrzymania kondycji psychicznej na rozsądnym poziomie”. Sąd wyraził zgodę. Wkrótce rozpoczął się proces.

Zamach albo prowokacja

Na rozprawach oskarżony Cezary S. łudząco przypomina księdza z religijnych obrazków. Blada, ascetyczna twarz, biała koszula ze stójką jak koloratka, surdut o kroju sutanny, tylko krótszy. – Jestem ofiarą wybuchu, a nie jego sprawcą – oświadcza. – Nigdy nie miałem zamiaru zabicia kogokolwiek. Jako absolwent akademii medycznej mam szacunek do życia, wpojono mi jego ochronę, a nie zabieranie. Jako ojciec czworga dzieci nigdy bym nie naraził ich na taką sytuację. Nigdy też nie podniósłbym ręki na swoich wspólników, z którymi łączyło mnie wiele lat pracy. Oskarżony mówi, że gdy pierwszy raz przesłuchiwano go w szpitalu, był pod silnym działaniem leków, miał jakieś zwidy, wydawało mu się, że jest na konferencji w Dubaju, więc złożone wówczas wyjaśnienia nie mają wartości dowodowej.

– Prawdopodobnie byłem celem zamachu lub obciążającej mnie prowokacji – tłumaczy. – To Krzysztof Zalewski przyniósł do biura granat i on pierwszy pchnął mnie nożem do otwierania korespondencji. Działając w obronie własnej, a ponadto w afekcie, też go dźgnąłem, nie pamiętam, ile razy. Ale to ja zostałem brutalniej zaatakowany. Żonę zamordowanego, która jest oskarżycielem posiłkowym, przeprasza za tragiczne wydarzenie, choć zaznacza, że nie on je wywołał. Oskarżycielka posiłkowa zeznała, że trzy tygodnie przed 10 grudnia dowiedziała się od męża o kolejnym oszustwie Cezarego S. (pierwszych sprzeniewierzeń prezes miał się dopuścić w 2003 r.). Tym razem wyprowadzanie pieniędzy z firmy miało się odbywać za pośrednictwem trzech spółek, na których czele stały konkubina prezesa oraz jej matka. Akty założycielskie tych spółek z siedzibami w różnych miastach sporządził jeden notariusz.

– Mąż nigdy mi nie wspominał, że planuje prowokację z wniesieniem ładunku wybuchowego na pokład samolotu – oświadczyła wdowa po zamordowanym. Również drugi oskarżyciel posiłkowy nie słyszał, aby Krzysztof Zalewski kupił granat w celu przeprowadzenia ryzykownego eksperymentu w samolocie. – Wszyscy trzej byliśmy zaprzyjaźnieni od lat, nie było między nami różnic światopoglądowych. Nasze wydawnictwo opublikowało broszurę o katastrofie smoleńskiej [w duchu, jaki prezentował Zalewski, ekspert PiS w tej sprawie, z zawodu cukiernik – H.K.]. Andrzej U. opowiedział przed sądem, jak prezes sprzeniewierzył pieniądze wydawnictwa w 2003 r.: – Chodziło o 200 tys. zł. S. w końcu tę kwotę zwrócił i poprosił o zatarcie tej sprawy. Sąd: – W jaki sposób doszło do malwersacji i w jakich okolicznościach została wykryta?

Andrzej U.: – Pieniądze z kasy wydawnictwa na codzienne wydatki prezes pobierał czekami. Ale potrzebna była parafa członka zarządu. S. osobno podchodził do mnie i do Krzysztofa Zalewskiego, abyśmy podpisali czek na tę samą kwotę. Nie wiedzieliśmy, że się powielamy, bo on w rejestrze wydatków umieszczał tylko jedną kwotę, drugą brał do kieszeni. Gdy oszustwo wyszło na jaw, tłumaczył to swoją trudną sytuacją rodzinną, właśnie rozstawał się z żoną, potrzebował pieniędzy.

Kochanka i żona

Proces dopiero się rozkręca. Gdy sąd, któremu przewodniczy sędzia Małgorzata Młodawska-Piaseczna z pomocą sędzi Barbary Piwnik będzie szukał motywu zabójstwa, zapewne przeprowadzi wiwisekcję owej toksycznej, jak zeznał jeden ze świadków, atmosfery w wydawnictwie Magnum-X. Może uda się wyjaśnić, dlaczego oskarżony nagle poczuł tak bezbrzeżną nienawiść do Krzysztofa Zalewskiego, że wielokrotnie ranił go nożem na korytarzu. To przecież nie Zalewski, zwykły członek zarządu spółki Magnum-X, ale wiceprezes Andrzej U. wykrył malwersacje Cezarego Sz. Prawdopodobnie poza ekspertem z zakresu materiałów wybuchowych (który wbrew twierdzeniu oskarżonego uznał, że to Cezary Sz. odbezpieczył granat i dokonał detonacji), zostaną powołani biegli księgowi, by ocenić skalę działań prezesa na szkodę spółki. Oksana K., jego konkubina, która w przekonaniu wiceprezesa U. zarabiała na pośrednictwie zleceń druku, skorzystała z prawa odmowy składania zeznań. Podobnie zachowała się żona Cezarego Sz. (są w separacji), ale w odróżnieniu od Oksany K. jest na każdej rozprawie i porozumiewawczymi spojrzeniami wspiera męża.

W poszukiwaniu motywu może też być pomocne wyjaśnienie rozliczeń finansowych między oskarżonym a jego ofiarą. Żona zamordowanego dopiero po śmierci męża się dowiedziała, że Cezary Sz. miał pożyczyć od Krzysztofa Zalewskiego ponad 30 tys. zł. Nie wiadomo, czy dług został zwrócony. W ubraniu denata znaleziono sporo gotówki. Takiej kwoty raczej nie upycha się po kieszeniach. Wdowa tłumaczyła na rozprawie, że mąż miał zwyczaj nosić przy sobie większe kwoty pieniędzy i jeśli nie mieściły się w portfelu, wypychał nimi tylną kieszeń spodni. Wyjaśnienie wszystkich okoliczności tragedii w biurze wydawnictwa musi potrwać. Wrócimy do tej sprawy, gdy zapadnie wyrok.

Więcej możesz przeczytać w 16/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.