Zrób to, nikt się nie dowie

Zrób to, nikt się nie dowie

Dodano:   /  Zmieniono: 
dziecko niemowlę matka poród fot. freepeoplea/fotolia.pl
Funkcjonariusz ABW e-mailami i SMS-ami wysyłanymi ze służbowej skrzynki namawiał swoją dziewczynę do przerwania ciąży. W imię litościwego Boga.

Akt oskarżenia, który wpłynął do warszawskiego sądu, zawiera głównie SMS-y, które wymienili między sobą w ciągu kilku tygodni Zofia i Jan. Te szczególne dowody nie tylko potwierdzają zasadność zarzutu, ale też bardzo dużo mówią o samym oskarżonym oraz jego partnerce. Kobieta ma 30 lat, wyższe wykształcenie i odpowiedzialną pracę w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W styczniu 2011 r. rozwiodła się, zmieniła adres zamieszkania. Bezdzietna. Mężczyzna, starszy od swej partnerki o 12 lat, też jest rozwodnikiem, od wielu lat. Jego 14-letni syn Tomek mieszka z matką w innym mieście. Jan również jest funkcjonariuszem ABW. Zajmuje kierownicze stanowisko, dobrze zarabia. Z Zofią są parą od dwóch lat. W agencji nie jest to tajemnica.

Zakończmy ten temat

Południe 10 kwietnia 2012 r. Jan dostaje od swojej dziewczyny SMS, że jest ona w ciąży. Odpowiada szybko: „Żart, i to kiepski”. Ona: „To zrób, żeby to był żart”. On: „Proszę cię, nie denerwuj mnie”. Ona milczy. Tak będzie do wieczora. Nie spotkają się na kolacji. Dociera do niego, że wiadomość o ciąży jest prawdziwa. W nocy wysyła jej SMS: „Zastanów się, proszę, żeby to zrobić jak najprędzej, pomogę ci. Myślę, że oboje wiemy, że to właściwa decyzja. Korzystna przede wszystkim dla ciebie”. Ona milczy. Pół godziny później kolejny SMS od Jana: „Skończ to i podejmij decyzję”. W odpowiedzi cisza, która trwa trzy dni. Kochankowie spotykają się tylko w pracy na korytarzu i mijają bez słowa. On nie wytrzymuje tej niepewności. Wysyła do sąsiedniego pokoju SMS: „Wierzę w ciebie i wierzę, że podejmiesz właściwą decyzję”.

Ponieważ kobieta nie odpowiada, on wieczorem decyduje się na dłuższą korespondencję, też SMS-ową: „Za tak ogromne poświęcenie z twojej strony będę miał u ciebie dług wdzięczności do końca życia i zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Uważam, że dzięki tej decyzji, pomimo jej drastyczności, zachowamy godność wobec siebie”.

Mimo milczenia Zofii szuka w internecie kliniki aborcyjnej na terenie Słowacji. Zapoznaje się z kosztami zabiegu. Przekazując e-mailem namiary, dopisuje: „Nie martw się, nie bój, pojadę tam z tobą. Chyba że nie będziesz chciała. Pomogę ci i razem przejdziemy przez to. Ja pokryję wszystkie koszty”. Wobec braku odzewu przypomina o swym istnieniu dwa dni później: „Chciałbym, żebyśmy rozwiązali tę sytuację”. Nie dostaje odpowiedzi, nie widzi swojej dziewczyny, bo w pracy wzięła kilka dni urlopu. Przypomina się: „Nie wiem, jaką decyzję podjęłaś. Zgódź się, proszę, błagam. Zakończmy ten temat, to nie jest nam potrzebne”. Wreszcie SMS od niej z jednym krótkim słowem: „Nie!!!”. Nie zrażając się, prosi: „Zrób to dla mnie, choć na to nie zasługuję. Błagam”. Ona: „Nie mogę inaczej”. On: „Nie wiem, jak cię przekonać, nie wiem, co będzie jutro, wiem, że ujawnienie tego wyrządzi jeszcze więcej krzywdy wokół. Nie będę kręcił, że rzucę wszystko, a potem się wycofam. Przyjmij to, co mogę dać, choć jest to niewiele w porównaniu z tym, o co cię proszę, abyś zrobiła”. Kilka minut później już konkretnie: „Mam nadzieję, że po majowym weekendzie pojedziemy do tej kliniki”. Ona: „Powiedziałam, co mam do powiedzenia”.

On: „Nie chcę już cię błagać, jestem wykończony, zawierzam się litościwemu Bogu ze wszystkimi moimi grzechami i proszę Jego i ciebie o wybaczenie. Dla mnie to koniec życia. Błagam, zgódź się na zabieg”. Ona: „Jak dotąd zniszczyłeś wszystko, co było między nami. Czy da się jeszcze coś uratować, zależy od ciebie”. On: „Nie walcz ze mną, to nic nie da, powiedziałem, co należy zrobić. Powinnaś wiedzieć, że twoja ciąża to twoja sprawa, ja nie miałem z tym nic wspólnego. Ty wyjdziesz z tego bez szwanku dla własnej reputacji, ja na frajera, z którym się bawiłaś. W końcu jesteś wolna i masz prawo żyć, tak jak chcesz i z kim chcesz, szczególnie spoza firmy, która żyje plotkami i skandalami. Jeśli coś się stanie, weźmiesz brzemię odpowiedzialności na siebie, najlepiej zostaw mnie w spokoju”.

Mam długi

Sam nie daje jej spokoju. Wie, że jeszcze nie minął ostateczny termin, w którym można zrobić aborcję. Informuje ją, że z powodu tej ciąży znalazł się w szczególnej sytuacji. Oto pewna kobieta o imieniu Barbara, z którą przed poznaniem Zofii był blisko, pożyczyła mu w swoim czasie sporo pieniędzy, prawie 600 tys. zł. Podpisał umowę, że może spłacać pożyczkę w dowolnym czasie trwania ich związku. Gdyby się rozstali z winy Jana, musi oddać od razu całą kwotę. I teraz Barbara dowiedziała się o ciąży Zofii i chce pieniądze. A on przecież nie ma oszczędności. Zofia odpowiada kochankowi – również listownie – że postara się pożyczyć pieniądze, aby mógł oddać dług. Tylko chciałaby skonsultować umowę z prawnikami, jest bowiem zdziwiona, że przy przekazaniu tak poważnej kwoty nie było notariusza.

On odmawia pokazania dokumentu, powołując się na klauzulę poufności. Ona dociera do pani Basi i dowiaduje się, że nie było żadnej pożyczki. Wtedy on znów uderza w błagalny ton: „Proszę cię, błagam o litość. Zrób to dla mnie, choć na to nie zasługuję. Wiem, że słowo »przepraszam« to o wiele za mało, ale miejmy to już za sobą. Błagam. Nie chcę publicznego napiętnowania. Dla mnie to koniec życia. Błagam”. Kilka dni później: „Informuję cię, że w nocy zostałem przewieziony karetką do szpitala z podejrzeniem zawału serca, jestem na obserwacji. Już nie daję rady. Mam nadzieję, że po weekendzie pojedziesz do tej kliniki. Proszę cię, zgódź się, mój stan się pogarsza, błagam”.

Ona: „Jasieńku, mnie też trudno to ogarnąć. Nie tak miało być, ale już nic nie da się odwrócić. Postaraj się o tym nie myśleć chociaż teraz, gdy jesteś w szpitalu. Wystarczy, że ja myślę i jeszcze muszę się martwić o ciebie. Sama nie mogę się posypać... Mimo wszystko kocham cię i chcę, aby wszystko się ułożyło”. On: „Zawierzam tę sprawę Bogu”. Ona: „A pomyślałeś, że to może Bóg sprawił, że będziemy mieć dziecko?”. On: „Bóg jest wszechmocny i litościwy. Ze mną o mało co, a byłby już koniec. Ale to chyba byłoby ci na rękę”. Ona: „Poproś, aby przy okazji zrobili ci badanie głowy. Ty nie masz prawa mówić o Bogu, postępując tak, jak postępujesz. Ja już nic od ciebie nie chcę. I moje dziecko może mieć ojca tylko na papierze, dam sobie radę bez ciebie, tak jak dawałam do tej pory”. On: „Ja jestem na krawędzi życia. Zostaniesz z dzieckiem sama, bez nikogo, z życiem spieprzonym do końca. Moja mama i syn nie zaakceptują tego”. Nie ma odpowiedzi, więc kwadrans później: „Rujnujesz nie tylko moje życie, ale i mojego syna Darka. Miałem co do niego plany, zamierzałem odbudować nasze stosunki. Może kiedyś by się do mnie przeprowadził. W tej nowej sytuacji nie będzie to możliwe, bo on jej nie zaakceptuje. Jaki ja jestem zmęczony tym wszystkim!”. Zofia odpowiada, aby się nie martwił o samopoczucie syna, ona jest w kontakcie z jego matką, zaprzyjaźniły się. Chłopak nie przeżywa żadnego stresu z tego powodu, że będzie miał rodzeństwo.

On znów bierze ją na litość: „Moje wyniki są przerażające, jest groźba zawału. To dobrze, bo teraz żałuję, że żyję. Proszę, oszczędź nam skandalu”. Ale ona już wie, że to tylko ucieczka w chorobę, więc ignoruje jego alarmy o rzekomym zawale. W SMS-ie pyta, jakiego skandalu. Wszyscy w biurze wiedzieli, że z sobą chodzą. „Nie zamierzam”, pisze, „ukrywać własnego dziecka tylko dlatego, żeby tobie było dobrze, zresztą ciąży nie da się ukryć. Do tej pory martwiłeś się tylko o siebie, nie myślałeś o mnie”. Zofia dodaje, że o ciąży powiedziała nie tylko jego byłej żonie, ale i jego matce. On: „Co ty chcesz osiągnąć przez to, że tak się mścisz na mnie? Mam już tego dość. Dogadajmy się, nikt nie jest doskonały”. Ona: „Ja już teraz potrzebuję tylko spokoju”. On: „Proszę, bądź człowiekiem. Jeśli przebaczysz i zostawisz mnie w spokoju, poczujesz, jak opuszcza cię ten ciężar. Ja od wczoraj źle się czuję, skończyło się na wezwaniu karetki”. Ona: „Jaki ciężar? Nie nakręcaj się. Czy chcesz tego, czy nie, za kilka miesięcy przyjdzie na świat twoje dziecko”. On: „Proszę cię tylko o rozsądek”.

To nie mój bachor

Jeszcze miesiąc i pracownicy biura zorientują się, że partnerka Jana jest w ciąży. Mężczyzna knuje plan zwolnienia kochanki z pracy. Wysyła raport do inspektoratu ABW, w którym oskarża kobietę o dostarczenie mu informacji stanowiących tajemnicę państwową. Ona się nie domyśla, kto stoi za intrygą. Jest zaniepokojona, że szef ją wzywa. Pisze o tej dziwnej sytuacji Janowi. Dostaje odpowiedź: „Trzeba było mnie słuchać, już się wydało i teraz poniesiesz konsekwencje. Powiedz mu, że ciąża to twoja sprawa, że ja nie mam z tym nic wspólnego. Inaczej ty wyjdziesz z tego bez szwanku dla własnej reputacji, ja będę frajerem, którym się bawiłaś. Okaż trochę klasy”. Podczas niedzielnego obiadu Zofia informuje rodziców, że jest w ciąży. Obecny przy tym jej partner sprawia wrażenie, że pogodził się z sytuacją. Trwa to kilka dni i kobieta ma nadzieję, że może wszystko ułoży się dobrze. Łudzi się. Wkrótce zasypują ją nadchodzące co kilka minut ponaglające SMS-y o podobnej treści – aby się zdecydowała na aborcję. Tylko klimat tej korespondencji się zmienia. Raz jest to błaganie, kiedy indziej szantaż odebrania sobie życia czy nagłego zgonu z powodu zawału.

Gdy mija dopuszczalny termin przerwania ciąży – połowa czerwca – Jan milknie. W pracy unika spotkania z Zofią. Ona potrzebuje jednak trochę czasu, aby zrozumieć, że ją zostawił. Pod koniec czerwca listy z wiadomością, że spodziewa się dziecka Jana, wysyła do jego matki, byłej żony i pani Basi, od której rzekomo pożyczył dużo pieniędzy. Niedoszła teściowa nie odpisuje. Była żona proponuje, aby wspólnie spędziły wakacje, wtedy Darek oswoi się z myślą o rodzeństwie. Pani Basia telefonuje, że przykro jej z powodu zachowania Jana, który ją również zawiódł. Następne miesiące Zofia spędza głównie w szpitalu, bo ciąża okazała się zagrożona. Córkę rodzi w połowie października. Z powodu konfliktu serologicznego u dziecka lekarze chcą znać grupę krwi ojca. Jan odmawia. Potem nie odbiera telefonów.

Ona go błaga: „Wiem, że jej nie chciałeś, ale możesz uratować jej życie, podając grupę krwi. Proszę o miłosierdzie”. Wobec milczenia mężczyzny Zofia uprzedza go, że będzie prosiła o pośrednictwo jego matkę. „Ja już nic nie mam do stracenia, teraz zostało mi tylko modlić się o życie własnego dziecka”.

Następnie wysyła mu zdjęcie córeczki w inkubatorze. SMS jest rozpaczliwy: „Ona ma straszny problem z oddychaniem. Nie wiadomo, czy przeżyje. Proszę cię, nie bądź taki, przyjedź, aby ją zobaczyć, może to być pierwszy i ostatni raz”. Bez odpowiedzi. Ta cisza między dawnymi kochankami trwa do Wigilii Bożego Narodzenia. 24 grudnia Jan odbiera w telefonie zdjęcie uśmiechniętego ładnego bobaska z podpisem: „Oto twoja córeczka. Posyłam, żebyś pamiętał, jak bardzo nas skrzywdziłeś. Dziś jest Wigilia, czas przebaczenia i pojednania. Pomyśl o tym, zanim spotkamy się w sądzie, aby wywlekać przed obcymi osobiste sprawy”. Żadnej reakcji ze strony adresata. W skrzynce nadawczej telefonu Zofii zachował się z tamtego okresu jej SMS do byłej żony Jana (przez ostatnie miesiące bardzo się do siebie zbliżyły). Zofia napisała: „W dzień księżniczka nie pozwala mi na chwilę wytchnienia. Ale w nocy ryczę, bo wiem, że w walce z Janem jestem dopiero na początku ciemnego tunelu”.

Tuż przed Nowym Rokiem do sądu rodzinnego w Warszawie wpływa pozew Zofii przeciwko Janowi o ustalenie ojcostwa córki i alimenty. Ponadto matka dziecka chce pozbawić ojca praw rodzicielskich. Pozwany odpowiada przez adwokata, że nie poczuwa się do ojcostwa bachora, gdyż nigdy nie współżył z Zofią, dla niego była tylko koleżanką z pracy. Ojcem dziecka może być jej były mąż, takie długoletnie związki nie rozpadają się od razu. Mogła też mieć innych partnerów seksualnych. Pozwany nie zgadza się na badanie DNA. Jakkolwiek rozmawiają już tylko przez adwokatów, Zofię tak zabolało nazwanie dziecka bachorem, że wysyła Janowi SMS: „Nigdy ci tego nie wybaczę. Ten maluch jest dla mnie najważniejszy, ty się go wypierasz, a ze mnie chcesz zrobić jakąś dziewuchę, która sypia z każdym. I pomyśleć, że chciałam oddać ci wszystko, co mam, wszystkie oszczędności, aby spłacić twoje długi, zresztą, jak się okazało, rzekome”. Do akt sądowych dołącza szczególny dowód: SMS-y od kochanka sprzed 10 kwietnia 2012 r. Mają erotyczny, żeby nie powiedzieć pornograficzny, charakter, a odnoszą się do intymnych sytuacji tej pary.

Przestępstwo przeciwko życiu

Sprawa w sądzie rodzinnym toczy się powoli, bo pozwany pod byle pretekstami często nie zgłasza się na rozprawy. Gdy córka ma pół roku, Zofia składa doniesienie do prokuratury, że była nakłaniana do usunięcia ciąży przez byłego partnera. Podaje jego nazwisko. Jest świadoma, że Jan popełnił przestępstwo przeciwko życiu i zdrowiu, za które grozi kara do trzech lat więzienia. Ponadto informuje organy ścigania, że takie postępowanie jej byłego partnera stoi w sprzeczności z wymogami moralno-etycznymi dotyczącymi pełnienia kierowniczych funkcji w ABW. W związku z tym składa odpowiedni raport w agencji, której oboje są funkcjonariuszami.

Jan zostaje wezwany na przesłuchanie do prokuratora. Nie na wszystkie pytania o dane osobowe odpowiada, zasłania się tajemnicą państwową. Na przykład nie chce ujawnić swego stanowiska w ABW. Co do córki twierdzi, że nie jest jego. Być może współżył z kobietą, która go oskarżyła, ale nie mógł począć dziecka, gdyż jest bezpłodny. Przedstawił badanie z prywatnego laboratorium wykonane w sierpniu 2012 r. (a więc cztery miesiące po otrzymaniu informacji o ciąży), które wykazało praktyczny brak możliwości zapłodnienia poza zabiegiem in vitro. Nie zgodził się na pobranie materiału genetycznego, na podstawie którego można by potwierdzić ojcostwo. Następnie odmówił składania wyjaśnień. Mimo to otrzymał zarzut prokuratorski nakłaniania Zofii do przerwania ciąży. Dowodami miały być wysłane do kobiety SMS-y, poszukiwanie na Słowacji adresów klinik aborcyjnych, zbieranie w recepcjach informacji na temat ewentualnego zabiegu, a następnie przekazanie uzyskanych wiadomości ciężarnej kobiecie za pośrednictwem służbowego laptopa. Sprawa jest już w warszawskim sądzie. Ale spada raz po raz z wokandy, bo oskarżony nie stawia się na rozprawy. Za każdym razem jego adwokat okazuje pismo ze szpitala, że zgłosił się pacjent z ulicy, twierdzi, że odczuwa bóle w okolicy serca, musi być przez kilka godzin obserwowany. Następny termin rozprawy we wrześniu. 

Imiona i inicjały stron procesu zostały zmienione

Więcej możesz przeczytać w 29/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.