Niech Pan nie wraca

Niech Pan nie wraca

Dodano: 2
Niech Pan nie wraca
Niech Pan nie wraca Źródło: PAP
Narodowiec Doboszyński został w czasach stalinizmu skazany na śmierć za poglądy. Komuna chciała, by wyrok na niego był wyrokiem na całe ziemiaństwo.

Stojący tu przed nami oskarżony Adam Doboszyński to odrażająca postać – tak naczelny prokurator wojskowy Stanisław Zarako-Zarakowski zaczyna w 1949 r. proces przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. Zarako-Zarakowski jest już znany z wydawania surowych wyroków dla wrogów Polski Ludowej. Osobliwie brzmi odczytywany akt oskarżenia: mija już druga godzina, a jeszcze nie padły żadne konkretne dowody przestępstwa. Jest za to dużo epitetów. – Ten proces – grzmi prokurator – odsłania dzieje współczesnej Targowicy. Stawia pod pręgierz wyznawców obcych ideologii, którzy wyrzekli się własnej ojczyzny, od dawna przestali być Polakami, idąc na służbę obcych wywiadów, usiłowali pozbawić państwo polskie niepodległościowego bytu. Dalej jest mowa o tym, że oskarżony jeszcze przed wybuchem wojny propagował zbliżenie ideologiczne faszystowskich Niemiec i Polski. Z tego powodu przygotował książkę pt. „Gospodarka narodowa”. W listopadzie 1933 r. w czasie spotkania z rezydentem wywiadu niemieckiego w Polsce wręczył mu raport o rozłamie w Stronnictwie Narodowym. Wkrótce potem w Berlinie za pośrednictwem Aleksandry Tyszkiewiczowej, „herbowej ladacznicy, nałogowej narkomanki i zawodowej agentki niemieckiej”, został zwerbowany jako szpieg. To z polecenia swych berlińskich mocodawców w czerwcu 1936 r. jako prezes zarządu powiatowego SN w Krakowie z bandą narodowców dokonał pogromu Żydów w Myślenicach. Po wybuchu wojny mundur żołnierza rzekomo walczącego z hitlerowcami założył na polecenie agenturalnej centrali w Berlinie. Kiedy po przejściu szlaku bojowego przedostał się do okupowanej Polski, zamierzał wziąć udział w tworzeniu rządu, mającego współpracować z Niemcami przeciw ZSRR. „Wyczuwamy nić przyczynową pomiędzy tajemniczą śmiercią gen. Sikorskiego a niemiecką robotą Doboszyńskiego” – zauważa prokurator Zarako-Zarakowski. Informuje, że oskarżony przyznał się w śledztwie do przedstawionych mu zarzutów.

Z mieczykiem chrobrego

Kiedy Adam Doboszyński stanął przed sądem wojskowym, miał 44 lata. Ziemianin, syn znanego w Krakowie prawnika, wydawcy, masona. Adam jest w klasie maturalnej, kiedy wybucha wojna polsko-bolszewicka. Idzie na front. Potem studiuje na Politechnice Gdańskiej; już z dyplomem inżyniera zapisuje się na kolejne studia w paryskiej Szkole Nauk Politycznych. I jeszcze kończy – jako prymus – Szkołę Podchorążych Saperów w Zegrzu. Ma już wtedy zdecydowane poglądy narodowca, członka Obozu Wielkiej Polski. Wyjeżdża do Anglii, swoje credo polityczne zawiera w książce pt. „Gospodarka narodowa”. Życzliwa ocena Romana Dmowskiego sprawia, że wstępuje do Stronnictwa Narodowego. W 1936 r. jest prezesem tej partii na Kraków i okolice. Wkrótce potem organizuje słynny marsz bojówkarski na Myślenice – galicyjskie miasteczko, w którym handel był opanowany przez Żydów.

Napastnicy pod przewodem 32-letniego Doboszyńskiego, ubranego w koszulę z wyszytym mieczykiem Chrobrego, oficerskie buty i pas poprzeczny, na którym również widniał symbol SN, szli pieszo w gorący czerwcowy dzień z Krakowa do Myślenic cztery godziny. Tylko prezes miał rewolwer. Pozostali drewniane pałki, metalowe pręty oraz siekiery. Po drodze przecięli druty telegraficzne. Do Myślenic dotarli w nocy. Jedna grupa zaatakowała na posterunku dyżurującego tam policjanta, druga demolowała żydowskie sklepy. Doboszyński nie kazał rabować, ale niszczyć towar, który potem na rynku podpalono. Grupa trzecia miała podpalić bożnicę. Nie udało się, wrzucona przez okno butelka z płonącą naftą wypaliła jedynie dziurę w podłodze przedsionka. Potem banda wtargnęła z siekierami do mieszkania starosty. Właściciel zdołał się ukryć w komórce, ale z drewnianego domu pozostały drzazgi. Dopiero w południe do Myślenic dotarły oddziały pościgowe policji. W strzelaninie straciło życie dwóch narodowców, reszta się rozpierzchła. Osamotniony Doboszyński ukrył się w lesie. Następnego dnia policja trafiła na jego ślad, został aresztowany. Podczas rozprawy sądowej Doboszyński, zapytany o to, co miał do zarzucenia staroście, wyjaśnił, że musiała go spotkać dotkliwa kara ze szykanowanie narodowców. Podał przykład: kiedy krakowska Dyrekcja Kolei ogłosiła przetarg na kożuchy dla maszynistów i wygrali go myśleniccy kuśnierze, znani z narodowych poglądów, starosta wymusił na zleceniodawcy wycofanie zamówienia. Poza tym starosta odmawiał Stronnictwu Narodowemu sali na zebrania, a chętnie udostępniał lokal działaczom komunistycznego Frontu Ludowego. Stojąc w ławie oskarżonych sanacyjnego sądu,

Adam Doboszyński nie tylko nie wypierał się autorstwa pogromu myślenickiego, ale uważał także, że z jego strony było to bohaterstwo: – Ktoś musiał rzucić narodowi w twarz, że znajdujemy się nad przepaścią. Doboszyński został skazany na trzy i pół roku. Ówczesny minister sprawiedliwości dał mu pół roku przerwy w wykonywaniu kary, z terminem powrotu do celi 12 września 1939 r. Do tego nie doszło, bo wybuchła wojna. Doboszyński idzie jako ochotnik na front. Przedostaje się na Zachód, w kampanii francuskiej jest trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Do Władysława Sikorskiego odnosi się z rezerwą, bo jak twierdzi, „generał opiera swój rząd na fundamentach pozapolskich”. W marcu 1941 r. pisze list otwarty do Antoniego Słonimskiego: „Pana zdaniem po tej wojnie »przyjdzie zmierzch nacjonalizmów«”. Szanowny Panie, nacjonalizm to po prostu uczucie przywiązania do własnego narodu i wynikające z tego uczucia konsekwencje. (…) Jeśli Pan nie lubi ludzi silnej ręki, to niech Pan do Polski nie wraca. (…) Ale nie będziemy Żydów wyganiali, zorganizujemy, w porozumieniu z wielkimi demokracjami Zachodu, masową ich emigrację z Polski”. Za ten list gen. Sikorski zsyła Doboszyńskiego na dziewięć miesięcy na szkocką wyspę Bute, gdzie w katorżniczych warunkach są internowani oficerowie, myślący zdaniem premiera rządu RP na uchodźstwie niepoprawnie. W 1946 r. Doboszyński pod przybranym nazwiskiem wraca do kraju. Nawiązuje kontakt z działaczami narodowymi i katolickimi. Nadal jest przekonany o żydowsko-masońskich rządach nad światem i przeświadczony, że rząd lubelski postawił sobie za cel zniszczenie Polski. Nie ma już rodzinnego majątku. Jak napisano w krakowskim „Dzienniku Polskim”: „Führer Doboszyński, wróg śmiertelny wolnej Polski demokratycznej, dzięki reformie rolnej stracił swoje włości na rzecz polskiego chłopa”. Rok później zostaje aresztowany. Po dwóch latach przetrzymywania w areszcie przedstawiono mu zarzut szpiegowania na rzecz Niemiec jeszcze od czasów przedwojennych.

Humer świadkiem

– Czy oskarżony przyznaje się do zarzuconych mu czynów? – pyta wojskowy sędzia Franciszek Szeliński w pierwszym dniu procesu Doboszyńskiego w 1949 r. – Nie – pada elektryzująca dziennikarzy odpowiedź. – Moje zeznania w śledztwie zostały wymuszone torturami. Przez cztery doby byłem bez przerwy bity i męczony. – Sędzia puszcza te słowa mimo uszu.

Prokurator: – Zostało udowodnione, że oskarżony zwalczał przed wojną Front Ludowy [koncepcja Frontu Ludowego partii komunistycznych z socjaldemokratycznymi została sformułowana w latach 1935-1938 przez Józefa Stalina – red.]. – Nieprawda, to w ogóle nie wchodziło w moje partyjne kompetencje. Prokurator: – Zasadniczym kierunkiem działalności oskarżonego w okresie wojennym było zwalczanie polityki Sikorskiego w stosunku do ZSRR. Od kogo i jakie dyrektywy oskarżony otrzymał w tej sprawie? – Od nikogo. – W śledztwie oskarżony zeznawał inaczej. – Te zeznania były wymuszone. Nigdy nie szpiegowałem na rzecz Niemiec. Prokurator zwraca się do sądu: – W związku z dalszymi prowokacjami ze strony oskarżonego wnoszę o powołanie jako świadka płk. Adama Humera. Dziesiątego dnia rozprawy stawia się Humer, naczelnik wydziału II departamentu śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. – Czy oskarżony dobrowolnie składał zeznania? – Tak. Śledztwo było prowadzone pod moim nadzorem, ja sam go przesłuchiwałem. Doboszyński po złożeniu zeznań o swej współpracy z Niemcami powiedział: „Jestem szczęśliwy, że mogę po tylu latach zrzucić nareszcie z siebie zmorę, która mnie dławiła”. Przekonywał mnie, że nie warto robić procesu, wyciągać brudy. Lepiej wykorzystać go do pracy w organach bezpieki. Uznałem to za prowokację.

Prokurator wnioskuje o powołanie na świadka posła Adama Polewkę, który jako komunista jeszcze przedwojenny wypowie się na temat prohitlerowskiej działalności oskarżonego przed wrześniem 1939 r. Poseł mówi o marszu myślenickim jako „wielkiej dywersji hitlerowskiej przeciwko Frontowi Ludowemu, głośnym strzale w plecy narodu polskiego”.

Na rany i mękę Chrystusa

Po 11 rozprawach sędzia ogłasza zakończenie postępowania karnego. Głos ma prokurator Zarako-Zarakowski. Po kilku godzinach prokurator zwraca się do publiczności: – Ten proces, obywatele, budzi optymizm, gdyż wycina się ze zdrowej tkanki narodu rakową narośl. Dla agenta obcego państwa żądam kary śmierci. Obrońca z urzędu Mieczysław Maślanko zaczyna od słów, po których usłyszeniu twarz Doboszyńskiego robi się szara jak popiół: – Na wstępie muszę podkreślić, że całkowicie zgadzam się z obywatelem prokuratorem. (…) Ale, wysoki sądzie. Czy to jest zdrada Adama Doboszyńskiego, czy tylko głupota? On był wolnym strzelcem. Chałupnikiem awanturnictwa politycznego. Nic więcej. Chciał Polski sarmackiej, Polski pielgrzymek i koronacji cudownych obrazów jak Dmowski. Można mu postawić zarzut, że faszyzował kraj, ale czy w porozumieniu z Niemcami? Ostatnie słowo oskarżonego: „Na rany i mękę Chrystusa, nie byłem nigdy w służbie niemieckiej, amerykańskiej ani żadnej innej. Ze względu na późną porę ograniczam się do prośby o wyrok oparty na prawie i sprawiedliwości”.

Sąd wojskowy (przewodniczący Franciszek Szeliński) skazuje Adama Doboszyńskiego na karę śmierci. Wyrok zostanie wykonany dwa tygodnie później strzałem w tył głowy. Nieznane jest miejsce pochówku zamordowanego.

Faszystowski polip

„Zbyt mocno został obrażony każdy uczciwy Polak w swym patriotyzmie, zbyt głęboko ludzie odczuli otchłań zaprzaństwa oskarżonego, by w sercu i umyśle mogli pogodzić się z innym wyrokiem” – skomentowała karę śmierci ówczesna „Trybuna Ludu”. Wychodzący w Krakowie „Dziennik Polski” nazwał skazanego „führerem myślenickim” i „faszystowskim polipem”. Roman Bratny, który proces Doboszyńskiego relacjonował dla tygodnika „Odrodzenie”, tak wspomina to wydarzenie w „Pamiętniku moich książek” (Czytelnik 1978): „Kiedy oskarżony głosem napiętym oświadczył, że przysięgając na krew i rany Chrystusa jest niewinny, wówczas ja, dwudziestoparoletni sprawozdawca sądowy przeżyłem szok. Nie, żebym nie wiedział nic o kulisach tej drugiej rzeczywistości, ale tu mój wróg – bo nienawidziłem Doboszyńskiego czarnosecinnego dowódcy myślenickiego pogromu, głupawego młodopolskiego naśladowcę Hitlera – więc mój wróg stanął raptem w pozycji »sprawiedliwego«”.

W maju 1989 r. w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie dyskutowano o etyce mecenasa Maślanki, który przyjął obronę Doboszyńskiego w przeddzień procesu, bez wnikliwego zapoznania się z aktami. Adwokat Tadeusz de Virion, stwierdzając, że śp. Adam Doboszyński stanął przed sądem pod całkowicie zmyślonym zarzutem współpracy z wywiadem niemieckim, na co nie było żadnych dowodów, a następnie usiłowania pozbawienia państwa polskiego niepodległego bytu, zastanawiał się nad linią obrony oskarżonego. Mecenas Maślanko ignorował nieprzyznawanie się swojego klienta do winy w czasie procesu. Chcąc zapobiec wyrokowi śmierci, stworzył konstrukcję prawną, opartą na negowanych przez Doboszyńskiego faktach. – Poświęcono więc prawdę dla ratowania życia – zauważył Tadeusz de Virion – ale nie wiemy, czy był to stan wyższej konieczności, czy też współdziałanie z bezprawiem. W tymże roku 1989 na skutek rewizji nadzwyczajnej prof. Adama Łopatki, pierwszego prezesa SN, Adam Doboszyński został pośmiertnie zrehabilitowany jako ten, którego skazano za poglądy. Mecenas Władysław Pociej pytał przy tej okazji: „Czy wolno odbierać życie w majestacie prawa, jeśli oskarżony był czarnosecinny? Czy wolno je odbierać poprzez wyrok sądowy tylko dlatego, że się oskarżonego nienawidzi? (…) Doboszyński z punktu widzenia wymiaru sprawiedliwości był sprawiedliwy”.

EPILOG

Prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski został przeniesiony do rezerwy w 1956 r. Po zwolnieniu ze służby był dyrektorem Centralnego Zarządu Obrotu Produktami Naftowymi, a następnie, aż do emerytury, Centralnego Zarządu Ceł. Pułkownik Adam Humer, zwolniony z resortu w 1955 r. za stosowanie tortur w śledztwie, stanął z tego powodu przed sądem dopiero w roku 1994. Otrzymał wyrok siedem i pół roku. Zmarł podczas przerwy w wykonywaniu kary. W ostatnich latach, 29 czerwca, w rocznicę marszu Adama Doboszyńskiego na Myślenice, narodowcy organizują w tym mieście swoje pochody.

Więcej możesz przeczytać w 40/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.