Krwawy Maciek przed sądem

Krwawy Maciek przed sądem

Dodano: 
Po dwóch latach procesu prezes Telewizji wyznał: nie mam już sił walczyć o swoje dobre imię.

Najpierw były pogłoski. W gazetach pojawiły się napomknienia, że na Woronicza, w siedzibie Telewizji, jest niewyobrażalna rozpusta. W kraju sklepy puste, brakuje na wypłaty, a tam, na piętrze zarządu, półnagie hostessy, orgietki, kawior na śniadanie i sauna wyłożona afrykańskim hebanem. Do dyspozycji prezesa są dwa samoloty i jacht Pogoria ze złotymi klamkami, którym pływa po ciepłych morzach. Tak prokuratura rękami dziennikarzy szykowała grunt pod aresztowanie Macieja Szczepańskiego, co nastąpiło w połowie września 1980r.

1000 osób na bruk

Macieja Szczepańskiego, byłego naczelnego „Trybuny Robotniczej” w Katowicach, Edward Gierek posadził w 1972 r. na fotelu prezesa Radiokomitetu. Wyprawką nowego szefa był przydział dewiz i duże prerogatywy w kwestiach kadrowych.Korzystał z nich od pierwszego dnia. Z tupetem. Wkrótce czystka w Telewizji sięgnęła ponad 1000 zatrudnionych. Prezes zwalniał, nie tłumacząc dlaczego. Na bruk można było wylecieć zupełnie niespodziewanie, w ciągu kilku minut. Joanna Rostocka, bardzo kompetentnie prowadząca ambitny teleturniej „Wielka gra”, straciła pracę, bo miała na szyi wisiorek w kształcie krzyżyka. Witold Zadrowski, dziennikarz radiowy audycji „Parnasik”, dostał wymówienie ze skutkiem natychmiastowym, bo nieopatrznie w dniu przyjazdu Breżniewa wyemitował przemówienie Józefa Piłsudskiego. Prezes jednych wyrzucał, drugich faworyzował. Ci, którym udało się przetrwać czystkę, mogli liczyć na podwyżki. Szczepański podniósł zarobki pracowników telewizji i radia ponad dwukrotnie. Ale podwładnym nie wolno było kwestionować prezesowskiej wizji programu. W szklanym okienku miała królować rozrywka podobna do tej, jaką prezes widział w telewizorach w czasie licznych wojaży po zachodzie Europy i Ameryce. W tym celu uruchomiono kierowane przez Mariusza Waltera „Studio 2”. Zapraszano do niego tak renomowane zespoły muzyczne jak szwedzka ABBA. Było to też miejsce dla ambitnej polskiej produkcji – „Właśnie leci kabarecik” Olgi Lipińskiej, festiwali piosenki czy niedzielnych gawęd o architekturze „Piórkiem i węglem” prof. Wiktora Zina.

Publicystykę i informacje serwowano pod hasłem poparcia całego narodu dla polityki partii. W dziennikarskich przekazach Polska jawiła się jako dziesiąte mocarstwo przemysłowe świata. Jeśli robotnicy strajkowali, byli nazywani warchołami. W czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny w czerwcu 1979 r. prezes Szczepański, nie chcąc pokazywać tłumów wiernych, wydał kamerzystom polecenie: „kamery na klechę”.

Kontrola NIK

Mijał ósmy rok rosnącej potęgi telewizyjnego imperium Szczepańskiego, gdy w kraju zaszły zmiany na froncie politycznym. Mieczysław Moczar, który przegrał walkę o fotel I sekretarza KC PZPR, wylądował na nie dość prestiżowym dla niego fotelu prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Postanowił się odegrać, kompromitując Gierka oraz jego ekipę. Szczepański został wzięty na celownik. Inspektorzy Izby przyjrzeli się najpierw dwóm spółkom handlowym Poltex i Cintex, utworzonym przez prezesa Telewizji do zarabiania na nowoczesny sprzęt audiowizualny. Według kontrolerów NIK przez konta spółek przepłynęło 3 mln dolarów, ale jedynie 400 tys. wydano na zakup aparatury telewizyjnej. Resztę kasy zainkasował – jako prowizję za pośrednictwo – Ehrlich, właściciel wiedeńskiej firmy Steyer-Daimler. Następnie rozliczono prezesa ze 100 mln zł, jakie otrzymał z budżetu państwa na obsługę i zakup sprzętu potrzebnego do transmisji polskiej pielgrzymki Jana Pawła II. Okazało się, że na właściwy cel wydano 30,4 mln zł, natomiast za 64,6 mln zł Szczepański kupił aparaturę EKG i rowery rehabilitacyjne do gabinetu odnowy biologicznej urządzonego dla kierownictwa Radiokomitetu, oraz na wyposażenie basenu w willi, którą dysponował. Wystarczyło, aby zamknąć Macieja Szczepańskiego w areszcie. Od tej chwili materiał dochodzeniowy z przesłuchania podejrzanego przygotowywało kilkunastu prokuratorów – akt oskarżenia liczył 120 tomów akt. Przed sądem prezes miał stanąć pod zarzutami niegospodarności. Zbyt pochopnie zlecił produkcję serialu „Sherlock Holmes i doktor Watson”, co doprowadziło do dużych strat w budżecie Radiokomitetu. Nie licząc się z kosztami, urządził dla Radiokomitetu kilka obiektów wypoczynkowych m.in. w Zalesiu Górnym i Zakopanem. Ten sam zarzut dotyczył nieuzasadnionego używania samolotów zakupionych dla telewizji. Zbyt hojnie i bez jakichkolwiek pokwitowań wypłacał pieniądze z Funduszu Popierania Twórczości. W sumie było to 11 mln zł, ale nie udało się ustalić, kto te pieniądze otrzymał. Inspektorzy Izby rozejrzeli się po warszawskim mieszkaniu podejrzanego i stwierdzili, że są tam przedmioty będące własnością telewizji. A mianowicie: kanapa skórzana, fotel, wentylator, stolik pod telefon, odkurzacz Zelmer, lodówka Silesia, zakupiony w peweksie olejowy grzejnik. W akcie oskarżenia zostało to zakwalifikowane jako zabór mienia państwowego. Osobny rozdział w protokole NIK dotyczył prezentów, które prezes wręczał różnym osobom. Nigdy nie płacił za nie z własnej kieszeni. Na przykład podarował wakacje w Jastrzębiej Górze i Rabce rodzinie Ehrlicha z austriackiej firmy Steyer. Miał to być rewanż za nieodpłatne przekazanie telewizji w 1979 r. – w związku z wizytą papieża – sześciu samochodów. Rozdawanie upominków gościom zagranicznym kosztowało budżet państwa, jak obliczyła NIK, 900 tys. zł. Wysokim funkcjonariuszom administracji państwowej i partyjnej – 432 tys. zł. Pracownikom Radiokomitetu na kierowniczych stanowiskach – 230 tys. zł. Taka hojność wymagała prowadzenia podwójnej buchalterii.

O brakach się nie mówi

Maciej Szczepański powtarzał w śledztwie: nic mi się do rąk nie przykleiło. Oburzał się, kiedy mu zarzucono, że Ehrlich obdarzał go myśliwską bronią, projektorami, telewizorami. – Ja także dawałem – tłumaczył. – Znacznie więcej, niż wziąłem. Generalnie podważał wyliczenia NIK. – Produkcja serialu „Sherlock Holmes i doktor Watson” była najbardziej opłacalna w dziejach polskiej kinematografii – twierdził. W marcu 1981 r., po siedmiu miesiącach przeżytych za kratami, Maciej Szczepański napisał z aresztu do sądu wojewódzkiego: „Chcę jak najszybciej procesu. To dla mnie ostatnia chyba szansa obrony dobrego imienia i honoru”. Proces zaczął się na początku mroźnego stycznia 1982 r. Na sędziowskim stole leżało 120 tomów akt śledczych, każdy po 200 stron. Do odczytania prokuratura zawnioskowała 1265 innych dowodów dotyczących różnych zagadnień związanych z aktem oskarżenia. Z braku węgla w elektrociepłowni sala nie była ogrzewana. Stan wojenny zatrzymał w domach nie tylko publiczność. Również wielu dziennikarzy, pozbawionych pracy z powodu zawieszenia lub likwidacji wielu pism. Telewizja przysłała reportera przebranego w wojskowy mundur. Na pytanie sędziego, czy przyznaje się do winy, Maciej Szczepański oświadczył, że niczego nie ukradł, a przed sądem znalazł się w wyniku prowokacji politycznej. Ale bierze na siebie pełną odpowiedzialność zarówno za decyzje własne, jak i swoich współpracowników. Na zarzuty odpowiadał dwa dni. Przygotowany precyzyjnie, nie rezygnował z własnych komentarzy do przedstawionych dokumentów. Tak, zaczął swe urzędowanie od decyzji kadrowych, bo musiał mieć do ludzi zaufanie. Chciał otworzyć przed Radiokomitetem perspektywy rozwoju, ale to wymagało unowocześnienia bazy technicznej. – Musiałem zdobyć pieniądze na rozwój, gdyż samo wprowadzenie koloru trzykrotnie podrożało program. Na podniesienie budżetu wpływami z reklam nie miałem co liczyć, kiedy pustki w sklepach, a fabryki stoją. Widziałem, jak telewizje na świecie zarabiały pieniądze – to musiała być działalność poza anteną. Różnie kombinował, aby zdobyć dodatkowe pieniądze. Na przykład chciał zarabiać na artystach, przełamując monopol Pagartu. Założył impresariat. Przyjęci na etaty wybitni artyści, jak skrzypek Konstanty Kulka czy pianista Piotr Paleczny, na koszt Telewizji wyjeżdżali na zagraniczne koncerty. W studiu na Woronicza nagrywano płyty Chopina, Lutosławskiego. A także bajki, lekcje języków obcych. Oskarżony zwrócił się do prokuratora z pytaniem, czy niegospodarnością było wiązanie z Telewizją wybitnych twórców, takich jak Łapicki, Hanuszkiewicz, Warmiński, Holoubek, Bardini, Wajda? A w kwestiach muzycznych zatrudnienie jako doradców takich kompozytorów jak Witold Lutosławski czy Tadeusz Baird? – A skąd kontrakt z Sheldonem Reynoldsem na produkcję serialu pt. „Sherlock Holmes i doktor Watson”? – zapytał sędzia, bo oskarżyciel publiczny milczał. I usłyszał w odpowiedzi: – Chciałem zarabiać dla telewizji dewizy. Uważałem, że w ten sposób wyprowadzę tę instytucję na rynki zagraniczne, zdobędę dolary na nowoczesny sprzęt, nie trzeba będzie o nie antyszambrować u Jaroszewicza. Na koniec składania wyjaśnień oskarżony odniósł się do zarzutów dziennikarzy, że uprawiał propagandę sukcesu. – Tak – potwierdził – pod moim kierownictwem telewizja była instrumentem sprawowania władzy. Nie pozwalałem mówić o brakach, choć narastały i nikt ich nie usuwał. Każda krytyka władzy jest bardziej nośna niż afirmacja, a nie na tym mi zależało.

Nie było sygnałów

Potem przyszedł czas na zeznania świadków. Stanisław B., dyrektor generalny TV, ujawnił z oburzeniem, że kontrakt zawarty z Reynoldsem był bardzo niekorzystny dla strony polskiej. – Mieliśmy dostać tylko 25 proc. zysku ze sprzedaży filmu, a Reynolds aż 75. Ten producent nie miał w swej branży dobrej opinii. Ostrzegałem prezesa. Ale on, jak zwykle, nie liczył się z niczyim zdaniem i podpisał kontrakt. Świadek Jerzy P., dyrektor TV ds. koprodukcji: – Realizacja serialu „Sherlock Holmes i doktor Watson” przedłużała się, bo szwankował montaż. Kiedy go wreszcie skończono, nasze zyski ze sprzedaży nie pokryły poniesionych nakładów. Cała produkcja telewizyjna rocznie to koszt 250 mln zł, a wyłożono 80 mln zł na jeden film. I o mało co nie wzięliśmy do produkcji kolejnych dwóch scenariuszy Reynoldsa, kompletnej szmiry. Oskarżony ripostował: – Nie wiem, w jaki sposób obliczono straty TV, skoro film zakupiło 25 krajów. Następnie Maciej Szczepański złożył oświadczenie: – Rok temu w czasie śledztwa twierdziłem, że czas montażu filmu przedłużył się, bo po aresztowaniu mnie rządzili Telewizją inni panowie i trudno było od razu wszystko organizacyjnie opanować. Teraz zmieniam zdanie. Obecnie jestem przekonany, że po moim odejściu władzę na Woronicza przejęli ludzie, którym zależało, aby wykazać, że serial „Sherlock Holmes i doktor Watson”, robiony w koprodukcji z zagranicznym producentem, godzi w polską kinematografię. Jerzy P. był rzecznikiem tej grupy.

Świadek obrony Edward Gierek, który przyszedł na rozprawę tylko w towarzystwie syna (na rutynowe pytanie sędziego o zawód, odpowiedział: górnik, 18 lat pracy na dole), przedstawił oskarżonego jako rzutkiego menedżera, „niemieszczącego się w istniejących strukturach gospodarczych”. – Nie miałem żadnych sygnałów z NIK, że coś złego dzieje się w Radiokomitecie. Jeszcze w maju 1980 r. gen. Moczar mówił o prezesurze Macieja Szczepańskiego w samych superlatywach. Również wezwany na świadka były wicepremier Tadeusz Wrzaszczyk zeznał, że prezydium rządu nie było informowane o niegospodarności w Radiokomitecie. Prezes NIK składał w Sejmie pozytywne sprawozdania, na podstawie których Radiokomitet dostawał absolutorium. – Narastały natomiast problemy z brakiem pieniędzy na działalność TV – poinformował sąd Tadeusz Wrzaszczyk. – W 1975 r. Biuro Polityczne KC uchwaliło, że wobec szczupłych środków dewizowych, bo przecież miliardy wydawaliśmy na paszę, kierownicy jednostek budżetowych muszą osiągnąć samowystarczalność dewizową. Dlatego Maciej Szczepański powołał dwie spółki do zarabiania twardej waluty – Poltex i Poltel.

To polityczny proces

Ostatni dzień przewodu sądowego. Prokurator domaga się dla oskarżonego kary 12 lat więzienia i 800 tys. zł grzywny. Mec. Andrzej Sandomierski apeluje do sądu, aby „nie uprawiać w tym gmachu odstrzału jurydycznego”. – Jeszcze w październiku 1980 r. – przypomina mecenas – prokurator zapowiadał, że sprawy łapówek z konta Radiokomitetu dla różnego rodzaju prominentów będą wyodrębnione do oddzielnego postępowania. Ale do sądów nie wpłynęły akty oskarżenia. Dla względów politycznych jeden proces wystarczy. Następnie po kolei deprecjonuje zarzuty z aktu oskarżenia. Prezenty wręczane przez prezesa różnym wpływowym osobom. – Jest na tej sali dawca – zauważa adwokat – ale nie ma biorców. Gdyby ich sprowadzić, nie starczyłoby miejsca w ławie dla oskarżonych. Kwestia sprzętu radiowo-telewizyjnego sprowadzanego za pośrednictwem firmy Steyer-Daimler. – Czy można mówić, że była to decyzja niegospodarna? Pod koniec lat 70. istniało na Zachodzie embargo na sprzedaż Polsce urządzeń radiowo-telewizyjnych. Steyer umiał je obejść, skredytował nasze zakupy. Polska je spłaciła, wysyłając do Austrii materiały z łódzkich fabryk. Poza tym od przedstawiciela tej firmy wpłynęły na Centrum Zdrowia Dziecka znaczne sumy dewizowe w formie darowizny. Kolejny zarzut: prezes kupił dla Radiokomitetu wille. – W sytuacji, gdy złotówka spada na szyję – dowodzi adwokat – powinno się oskarżonemu podziękować za te decyzje, wszak wartość nieruchomości zwyżkuje. W kwestii zarzutu, że w warszawskim mieszkaniu prezesa Szczepańskiego niektóre sprzęty były na ewidencji Radiokomitetu mecenas powiedział tylko tyle, że jego klienta meblowali usłużni pracownicy działu gospodarczego telewizji i on dopiero w śledztwie dowiedział się, że nie zapłacił za kanapę.–Nie budowałem się za państwowe pieniądze, nie zagarniałem pod siebie – mówi oskarżony w ostatnim słowie. – Owszem, łamałem przepisy, bo były złe. Teraz wiem – należało się nie wychylać, nie ryzykować. Dziś nikt nie odpowiada za miliardy strat wynikłych na placach budowy, za wstrzymane inwestycje, bo tam wszystko było robione zgodnie z przepisami. Szczepański sięga po kartkę ze stosiku notatek, które ma po ręką i... nie odczytując treści, odkłada ją na bok, po czym mówi: – Po dwóch latach walki o swoje dobre imię nie mam już sił. Kłania się sędziom i siada. Sędzia Kulczycki ogłasza wyrok: osiem lat więzienia, 300 tys. zł grzywny, konfiskata samochodu volkswagen i wkładów oszczędnościowych na trzech książeczkach. Z powództwa cywilnego Radiokomitetu Szczepański ma zapłacić na rzecz tej instytucji 2,5 mln zł odszkodowania.

W lipcu 1984 r. na podstawie postanowienia SN Maciej Szczepański wyszedł na wolność z powodów zdrowotnych. Za kratami spędził prawie cztery lata. W listopadzie prokurator generalny zwrócił się do SN z wnioskiem o darowanie pozostałej kary skazanemu na podstawie amnestii. I tak się stało. Abolicja nie objęła 2,5 mln zł (na ówczesne pieniądze) zadośćuczynienia zasądzonego na rzecz Radiokomitetu. Maciej Szczepański na wolności nie udzielał się publicznie. Zmarł w grudniu 2015 r. w Warszawie. Cichy pogrzeb z udziałem rodziny i przyjaciół odbył się w Będzinie.

Artykuł został opublikowany w 31/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.