Sędzia nie może się bać

Sędzia nie może się bać

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sędzią Marek Celej
Sędzią Marek Celej Źródło: ms.gov.pl / Fot. Krzysztof Wojciewski
Wolałbym spokojnie pracować bez tych mikrofonów i kamer, ale nie wolno lekceważyć edukacyjnej roli procesów karnych – mówi sędzia Marek Celej.

Wyrok wygłaszał pan w zapełnionej po brzegi największej sali sądowej w Warszawie. Oskarżeni się uśmiechali, przecież obrońca wnosił o uniewinnienie. Gdy padło słowo „dożywocie”, wszyscy na sali wstrzymali oddech. Pan sprawiał wrażenie niewzruszonego.

Osądzając sprawy dotyczące okrutnych zabójstw, sędzia musi się mierzyć z dużym dyskomfortem psychicznym. Ale ja nawet w myślach nie mogę nazywać sprawcy bestią. Moje odczucia muszę odsunąć na bok. Etyka zawodowa każe mi być obiektywnym, bezstronnym. To nie Celej wydaje wyrok, ale sąd Rzeczypospolitej.

Ponad dwie godziny uzasadniał pan, dlaczego sąd nie miał wątpliwości co do winy oskarżonego. Wychodząc z rozprawy, usłyszałam głos: „To był wspaniały wykład prawa dla zwykłej publiczności”.

Satysfakcjonuje mnie ta opinia. Oczywiście, że wolałbym spokojnie pracować bez tych mikrofonów i kamer, ale nie wolno lekceważyć edukacyjnej roli procesów karnych. Poza osądzeniem przestępców trzeba się zmierzyć z nieustępliwością dziennikarzy. Szczerze mówiąc, na początku procesu obawiałem się powtórki atmosfery przedwczesnego medialnego osądu w znanej sprawie matki Madzi. Zwłaszcza że musieliśmy rozsupływać wątek nietypowych powiązań erotycznych między sprawcą a jego ofiarami. Z tego zresztą powodu wyłączyłem jawność procesu na pierwszych rozprawach. Ale sytuacja się nie powtórzyła. Tym chętniej wyjaśniałem publiczności, dlaczego sąd orzekł tak a nie inaczej.

Wykład był dla wszystkich zrozumiały.

Gdy na początku kariery zawodowej założyłem sędziowską togę, popełniłem błąd, który profesjonalistom nie powinien się zdarzać. Orzekałem w sprawie o włamanie do kiosku. Na sali byli tylko oskarżony, prokurator i pewien starszy sędzia, który chciał zobaczyć, jak sobie radzi młody kolega. Ogłosiłem wyrok – warunkowe zawieszenie kary – i przystąpiłem do uzasadnienia. Mówiłem tak, jakbym to napisał, używając terminologii prawniczej. Na koniec zwyczajowo zapytałem skazanego, czy zrozumiał wyrok. A on: „To jak, mam siedzieć czy nie, bo już całkiem głupi jestem…”. Potem ten starszy sędzia zapytał mnie na osobności: ilu było prawników na sali? Trzech, tak? I nie dla nas wygłaszał pan uzasadnienie wyroku. Oskarżonemu należało powiedzieć, że jak jeszcze raz pójdzie na włam, to na długie lata pożegna się z budką z piwem na rogu i świat będzie oglądał z kryminału.

W uzasadnieniu wyroku w sprawie „czterech ciał”, jak dziennikarze nazwali warszawski proces, powiedział pan, że nie ma tu dowodów twardych. Ani miękkich. Obrońca zrobił minę, bo to się odnosiło do jego mowy końcowej.

Dowód twardy to pojęcie medialne. Pojawiło się w czasie IV RP, w 2007 r. Ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro nazwał dyktafon gwoździem twardych dowodów. Dla sądu nie ma dowodów twardych i miękkich, ważnych i mniej ważnych. Musi brać pod uwagę wszystkie za i przeciw, a uzasadniając wyrok, podać powody, dlaczego przyjął za udowodnioną taką a nie inną wersję.

W tej sprawie prokurator pozbawił się ważnego dowodu – przyznania się oskarżonych do zbrodni. Uwzględnił bowiem ich skargę, że w śledztwie zostali pobici. Obrońca głównie na tej podstawie wnioskował o uniewinnienie.

Jeśli prokurator uznał, że przyznania się w śledztwie nie zaliczy do materiałów dowodowych, nie powinien tego umieszczać w akcie oskarżenia. W mojej praktyce nieraz się spotkałem z sytuacją, gdy akta prokuratorskie nasuwały porównanie z koszem na śmieci: tyle tam było niepotrzebnych kopii lub innych zbędnych papierów.

Był pan przez wiele lat członkiem Krajowej Rady Sądownictwa, która stoi na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Na czym to polega w praktyce?

Jednym z podstawowych założeń Konstytucji III RP jest trójpodział władzy. Czyli władza wykonawcza nie może ograniczać władzy sądowniczej. Tymczasem każdy minister głównie z powodów politycznych, co może też oznaczać populistycznych, dokonywał zmian w ustawie Prawo o ustroju sądów powszechnych, nazywanej biblią sędziów. Ta ustawa od uchwalenia w 2001 r. do tej pory była nowelizowana ok. 40 razy i nadal jest przerabiana. Kolejne nowelizacje zmierzały w takim kierunku, żeby nadzór zwierzchni był coraz bardziej rozbudowany.

Słyszy się narzekania na przewlekłość procesów. Premier Tusk obiecał w exposé skrócenie czasu postępowań sądowych o jedną trzecią.

Nie wiem, jak to wyliczył. Jego minister zaczął od tego, że chciał o jedną trzecią zmniejszyć liczbę sądów. Nie tędy droga. Gdybym ja był ministrem sprawiedliwości, wysłałbym mądrych sędziów i prokuratorów do poszczególnych państw Europy i Ameryki, aby się zapoznali z przepisami proceduralnymi w tych krajach. Z racji działania w KRS gościłem w sądzie angielskim. Niewątpliwie wydają tam wyroki szybciej od nas, choć mają mniejsze kadry. Można by się od nich uczyć. Tylko decydenci musieliby chcieć wysłuchać naszych uwag.

A do własnego ogródka nie wrzuci pan sędzia kamyka?

Od dawna apeluję do moich kolegów po fachu o więcej odwagi w kończeniu procesu. Nie chodzi – broń Boże – o to, by na etapie weryfikowania dowodów zmierzać na przełaj. Mam na myśli takie sytuacje, gdy sędziemu brakuje odwagi, by wziąć na swoje barki ciężar wydania wyroku, zwłaszcza jeśli z góry wiadomo, że po jego ogłoszeniu będzie szum medialny. Czasem wtedy sędzia decyduje, że „jeszcze się ze sprawą prześpi”. A to świadczy, że nie jest w pełni odpowiedzialnym, niezawisłym arbitrem.

Więcej możesz przeczytać w 18/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.