Zatrute serce matki

Zatrute serce matki

Dodano: 
Zatrute serce matki
Zatrute serce matki Źródło: Getty Images
Polskie sądy traktują łagodnie dzieciobójczynie. Uznają, że matki działają w warunkach szoku poporodowego, chociaż zabójstwo jest często starannie przygotowane i wyjątkowo bestialskie.

23 -letnia studentka Weronika P. od dwóch lat chodziła z Wojciechem, który mieszkał po sąsiedzku. Planowali ślub. W pewnym momencie Weronika zorientowała się, że jest w ciąży. Nie powiedziała o tym nikomu. Zmianę w wyglądzie tłumaczyła podjadaniem podczas uczenia się do egzaminów. Była w dziewiątym miesiącu, kiedy postanowiła odwiedzić matkę pracującą w Holandii. Już w podróży odezwały się bóle porodowe. Nazajutrz obudziła się koło południa. Jak zeznała kilka dni później na policji, w czasie gdy korzystała z ubikacji, coś z niej wyleciało. Był to noworodek; upadł główką do muszli. Złapała dziecko za nóżkę, aby przenieść do umywalki. Ale wyśliznęło jej się z rąk, upadło na posadzkę. Podniosła, położyła je w umywalce, odkręciła zimną wodę tak, aby lała się na usta dziecka. W tym czasie sprzątnęła łazienkę, wzięła prysznic. Potem włożyła martwego już noworodka do reklamówki, którą schowała w jednej z toreb podróżnych stojących w przedpokoju. Dwa dni później matka zauważyła mokre plamy na bluzce Weroniki. Zorientowała się, że jest to efekt laktacji. Weronika P. wyznała, że urodziła martwe dziecko. Wróciły do Polski, poszły do ginekologa. – Muszę zawiadomić policję – uprzedził lekarz, który poznał, że dziecko urodziło się żywe. Wkrótce potem funkcjonariusze odkryli w samochodzie zwłoki noworodka. Biegli stwierdzili, że dziecko urodziło się zdrowe, przeżyło upadek do muszli klozetowej i przenoszenie za nóżkę. Utonęło w umywalce. Z ustaleń procesowych wynikało, że oskarżona była córką najbogatszych mieszkańców, jej chłopak zapewniał w sądzie, że przyjście na świat potomka przyjąłby z radością. Weronika wyjechała do Holandii, bo tam chciała potajemnie urodzić i potem zabić. Jej rzekoma depresja po zdarzeniu oraz płacz na pogrzebie były udawane. Dwa miesiące później bawiła się na dyskotece. Biegli psychiatrzy i psycholodzy stwierdzili u oskarżonej wysoką sprawność umysłową, ale chłód emocjonalny. W opinii pojawił się termin „wypieranie faktów w celu eliminacji poczucia winy”.

Paragraf do poprawki

Za zabójstwo polskie prawo przewiduje nawet karę dożywocia. Ale art. 149 Kodeksu karnego robi wyjątek dla matek, które działają w szoku poporodowym. Jeśli w tym stanie zabiją noworodka, grozi im jedynie od trzech miesięcy do pięciu lat. Czynnikiem łagodzącym jest specyficzny stan psychiczny rodzącej. Niektóre kobiety kilka godzin po porodzie działają w stanie silnego wzburzenia i ograniczonej świadomości. Coraz więcej prawników twierdzi jednak, że artykuł o dzieciobójstwie jest wadliwie skonstruowany. Przede wszystkim jest nad wyraz pojemny i dopuszcza oparcie się na byle jakiej diagnozie psychologów. Początkowo Weronikę P. skazano na 10 lat za zabójstwo. To kara w dolnej granicy ustanowionej przez prawo. Ale Sąd Apelacyjny w Krakowie uznał jednak, że nie było to zabójstwo z premedytacją, i zmniejszył wyrok do czterech lat. Uznano, że kobieta nie dopuściła się morderstwa umyślnie. Pozostając „w nieusprawiedliwionym błędzie”, że dziecko nie żyje, włożyła je do umywalki i odkręciła wodę, czym spowodowała jego śmierć. Kasacja prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry wniesiona w czerwcu ub.r. do SN na niekorzyść skazanej została oddalona.

Knebel do gardła

34-letnia Renata A. wychowywała dwoje dzieci w wieku czterech i pięciu lat, mieszkając z kochającym ją mężem i matką na wsi w województwie świętokrzyskim. Jako magister zarządzania miała ambicję, aby wybrano ją na wójta. Kiedy ponownie zaszła w ciążę, nie powiedziała o tym mężowi. On zmianę jej sylwetki tłumaczył skłonnością żony do tycia. Bóle porodowe złapały ją w nocy. Nad ranem z papierem toaletowym w ręku udała się do drewnianej wygódki w oborze. Tam urodziła. Żywemu dziecku (co potwierdziły badania biegłych) wepchnęła głęboko do gardła knebel z papieru i zostawiła je w dole kloacznym. To mąż znalazł wieczorem martwego noworodka w wychodku. Na policji kobieta podała, że dziecko urodziło się martwe, wypadło z niej w czasie defekacji. Zadbała, aby w czasie pogrzebu trumienka tonęła w kwiatach. Ona sama wystąpiła w głębokiej żałobie. W pierwszym procesie przed Sądem Okręgowym w Kielcach Renata A. została skazana na 10 lat więzienia z art. 148 par. 1 k.k., czyli za zabójstwo. Sąd odrzucił argumenty obrony, że na podstawie opinii z Instytutu Psychiatrii w Warszawie powinno się zastosować art. 149 k.k., który stanowi o tzw. uprzywilejowanym dzieciobójstwie. Zdaniem biegłych z tego instytutu u oskarżonej zadziałał psychologiczny mechanizm wyparcia wiedzy, iż jest w ciąży. W chwili zabijania dziecka jej poczytalność była ograniczona w stopniu znacznym. Na skutek apelacji sąd drugiej instancji przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Tym razem zwrócono się o opinię do Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Biegli z Krakowa zdecydowanie sprzeciwili się wcześniejszej ekspertyzie co do stanu psychicznego oskarżonej w czasie porodu. Stwierdzili, że kobieta, która już dwukrotnie rodziła, musiała wiedzieć o ciąży (podobnie jak jej mąż, z którym regularnie współżyła), i wykluczyli ograniczoną poczytalność w czasie pozbawiania dziecka życia. Gdyby było inaczej, dziecko zostałoby porzucone w popłochu, bez zacierania krwawych śladów. „Nie można jednocześnie zaprzeczać istnieniu dziecka i dokonać jego zagardlenia;z psychologicznego punktu widzenia jest to nieprawdopodobne, podobnie jak oświadczenie oskarżonej, że nic nie pamięta z tego, co się wydarzyło w czasie porodu” – stwierdzono w opinii. Takie stanowisko zajęli również biegli psychiatrzy z Akademii Śląskiej w Katowicach. Sąd apelacyjny uznał te wnioski za trafne. Biegłym z Warszawy zarzucił powierzchowność w ocenie, niezapoznanie się z materiałami dowodowymi. Renata A. została skazana za zwykłe zabójstwo w zamiarze bezpośrednim na siedem lat więzienia. Nadzwyczajne złagodzenie kary zastosowano z uwagi na jej sytuację rodzinną. Kasacja prokuratora generalnego do SN została odrzucona.

Wyrzuciłam do śmieci

Osoba, która telefonowała na komendę policji, prosiła o anonimowość. – Czuję się w obowiązku poinformować o swych podejrzeniach – powiedziała. – Jedna z pielęgniarek, z którą moja córka pracuje w szpitalu, urodziła na dyżurze i natychmiast zabiła swoje dziecko. Śledczy dotarli do warszawskiego szpitala, gdzie pracowała 35-letnia Monika R. Jej koleżanki od pewnego czasu podejrzewały, że jest w ciąży. Kiedy podpytywały, czy aby nie szykują się kolejne chrzciny (Monika ma już trójkę dzieci), zaprzeczała, twierdziła, że się jej przytyło, musi przejść na dietę. Tej nocy Monika R. miała dyżur. Blada, spocona, raz po raz pokładała się na leżance, tłumacząc, że opada z sił, ponieważ zjadła coś niestrawnego. W pewnym momencie zniknęła koleżankom z oczu. Jedna z nich, zaniepokojona, zaczęła jej szukać. Zorientowała się, że R. zamknęła się w łazience. Zamieniły przez drzwi kilka słów. Monika R. żaliła się na męczącą ją biegunkę.

Kiedy koleżanka zajrzała tam ponownie, łazienka była pusta, na parapecie leżał pakunek w czerwonym worku na odpady chirurgiczne. Ten plastikowy worek znalazł się potem w pokoju pielęgniarek. Monika R. zabrała go, schodząc z dyżuru. Przełożoną poprosiła o kilka dni urlopu. Kiedy do domu przyszli policjanci, żachnęła się: co za bzdurne podejrzenie, ona i dzieciobójstwo. Na obiedzie komunijnym syna była sałatka warzywna z majonezem. Zaszkodziła jej. Dlatego tak długo zajmowała łazienkę. Śledczy wezwali na komendę męża pani R. z zawodu chirurga, pracującego w tym samym szpitalu co żona. – Nic nie wiem o żadnej ciąży – przesłuchiwany zdenerwował się od progu. – Żona z natury jest tęga, ostatnio nie przyglądałem jej się bliżej, o byle co darła mordę, wolałem schodzić jej z drogi. Aresztujcie ją, jeśli ma na sumieniu zamordowanie dziecka, z takim potworem nie chcę mieć nic wspólnego.

Miesiąc po złożeniu pierwszych zeznań podejrzana zgłosiła prokuratorowi, że chce z nim rozmawiać. – Powiem prawdę, bo jestem wierząca, codziennie chodzę do kościoła i całuję nogi Chrystusa – oświadczyła od progu. – Byłam w ciąży. Dziecko urodziło się martwe, w szpitalnej toalecie, gdzie poszłam za potrzebą. Już od kilku dni nie czułam ruchów. Zwłoki wyrzuciłam do dużego śmietnika przy markecie. Niestety, ekipa MPO wywiozła już śmieci, pojemniki stały puste. Następnego dnia R. podała kolejną wersję wydarzeń, tym razem, jak zapewniała, najprawdziwszą prawdę: rodziła na stojąco, w brodziku. Dziecko wypadło główką, uderzyło o metalową ściankę. To była dziewczynka. – Nie patrzyłam, czy się rusza, natychmiast chwyciłam za szyjkę i palcami ścisnęłam gardziołko, aby nie krzyknęła. Tak trzymałam przez kilka minut. Kiedy ciałko zrobiło się sine, włożyłam do plastikowego worka, używanego na odpady po operacjach. Pakunek wyrzuciłam do śmieci. W rozmowie z psychologiem powiedziała, że zbrodnię popełniła ze strachu przed reakcją męża, który stosował wobec niej agresję. Biegła przyjęła te zwierzenia jako prawdziwe. „Sytuacja życiowa badanej była od dłuższego czasu stresująca: dyskredytowanie przez męża nasiliło jej obawy przed samotnością” – napisała w opinii. Pozbycie się dziecka – jak to subtelnie określiła pani psycholog – wynikało z obniżonego nastroju psychicznego rodzącej. Była oszołomiona bólem, nie miała obok nikogo, kto mógłby ją wspierać, nie myślała o następstwach swego czynu. Na pierwszej rozprawie oskarżona odmówiła odpowiedzi na szczegółowe pytania dotyczące zbrodni. Występowała jako matka czworga dzieci. Ostatni syn, Jaś, urodził się dwa lata po zabójstwie dziewczynki. Ojcem jest mąż. Okoliczności przyjścia tego dziecka na świat nie były zwyczajne. W aktach prokuratorskich znalazło się pismo z ośrodka pomocy społecznej. Pracownica socjalna odwiedziła małżeństwo R. Gospodyni wyglądała na będącą w zaawansowanej ciąży, którą ukrywała pod obszernym ponczo.

Zapytana wprost o swój stan, zaprzeczyła podejrzeniom. Co więcej, z własnej inicjatywy przedstawiła zaświadczenie od ginekologa, że nie spodziewa się dziecka. Chociaż pismo miało stosowne pieczątki, pracownica ośrodka postanowiła sprawdzić je w przychodni, gdzie zostało wydane. Okazało się fałszywką. Miesiąc później Monika R. urodziła syna. Przed sądem oskarżona oceniła swoje małżeństwo jako wręcz wzorowe. Widać to było gołym okiem. Mąż towarzyszył jej na każdej rozprawie, na korytarzu trzymał za rękę. – Tamtą sprawę postanowiliśmy wyprostować, dwukrotnie korzystając z pomocy psychoterapeutów – wyjaśniła, nawiązując do zarzutu uduszenia noworodka. Na przedostatniej rozprawie przed zakończeniem procesu sędzia jeszcze raz przesłuchał biegłą psycholog. Zdaniem specjalistki u oskarżonej zadziałał mechanizm wypierania i zaprzeczania, którym ta kobieta posługuje się w trudnej dla niej sytuacji. W momencie porodu nie rozważała, co będzie dalej. Na pewno, wracając z owego tragicznego wydarzenia – nocnego dyżuru – do domu, poczuła się wolna od kłopotów. Dlatego była taka radosna, kiedy po kilku dniach nieobecności pojawiła się w pracy. Prokurator, wnosząc o uznanie winy oskarżonej, zakwalifikował przestępstwo z art. 149 k.k. Przyznając, że nie dało się wyjaśnić motywów dzieciobójstwa, domagał się trzech lat bezwzględnego więzienia. Adwokat prosił dla Moniki R. o karę pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem. Oskarżona w ostatnim słowie wyraziła żal „z powodu tego, co się stało”. Przeprosiła publicznie męża, że naraziła go na stres. On patrzył na nią ze współczuciem. Sąd ogłosił wyrok: dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Skazując Monikę R. z art. 149 k.k., sędzia kilkakrotnie odwoływał się do opinii biegłej psycholog.

Powierzchowni biegli

Te trzy sprawy o dzieciobójstwo mają wiele wspólnego, jeśli chodzi o akt oskarżenia – ale jakże odmienne zapadły wyroki. Oskarżone nie były nastolatkami, które „wpadły”, bo nie słyszały o antykoncepcji. Dwie z nich miały za sobą długi staż małżeński i ukończone studia. Najmłodsza, Weronika, współżyła ze swym chłopakiem od kilku lat. Studiując w dogodnych warunkach w Warszawie, mogła bez problemów korzystać z porad prywatnych ginekologów. Słyszała też zapewne o możliwości zrzeczenia się praw do nowo narodzonego dziecka już w szpitalu. Skazane wybrały inne rozwiązanie swego problemu; opracowały plan odebrania życia swym dzieciom. Żadna nie była w trudnej sytuacji. Nie były to także osoby niezaradne życiowo.

Przeciwnie, w związkach z mężczyznami dominowały. Dlaczego zatem popełniły morderstwo? Ani na etapie postępowania przygotowawczego, ani w czasie procesu nie uzyskano przekonującej odpowiedzi. Wymagałoby to dogłębnej penetracji psychiki oskarżonych, powołania jeszcze innych świadków, a przede wszystkim wnikliwej opinii biegłych psychologów i psychiatrów. Tymczasem te oceny, zaskakująco podobne w sformułowaniach, były stereotypowe, przepisane z wywiadu, w którym badana mówiła, co chciała. Dla sądu stały się podstawą do wydania wyroku, chociaż zachowanie oskarżonych na rozprawach jaskrawo przeczyło powierzchownym opiniom biegłych.

Prawo łagodne dla dzieciobójczyń

Według niektórych prawników przepis uprzywilejowanego dzieciobójstwa powinien zniknąć z kodeksu karnego. Próba eliminacji art. 149 k.k. była w Polsce podejmowana kilkakrotnie. Takie próby zdarzyły się w latach 1956, 1969 i 1997. Bez skutku. Obecnie obowiązują przepisy Kodeksu karnego z 1999 r. W Polsce w okresie obowiązywania Kodeksu karnego z 1969 r. orzeczenia SN w takich sprawach miały tendencje do nadmiernego wręcz wykazywania, że podstawa uprzywilejowania dzieciobójstwa tkwi poza samym porodem i dotyczy negatywnego oddziaływania czynników społecznych i ekonomicznych na psychikę matki. Duże znaczenie w łagodnym potraktowaniu dzieciobójczyń miało wykazanie, że powodował nimi lęk przed hańbą, utratą pracy czy brakiem pieniędzy na wyżywienie dziecka. Od kilku lat w dyskusjach prawników pojawia się jednak diagnoza, że dzieciobójstwo w obecnym kształcie nie odzwierciedla prawdziwych przyczyn postępowania sprawczyń.

Artykuł został opublikowany w 9/2017 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.