Tirówka w mundurze

Tirówka w mundurze

Dodano: 
Prostytucja
Prostytucja Źródło: Fotolia / Autor: Photographee.eu
Akta śledztwa w sprawie morderstwa prostytutki spod Bydgoszczy pokrywa coraz większy kurz. Czy dlatego, że z usług tirówki korzystali policjanci?

Jesień 2009 r. Zbieracz grzybów w lesie w okolicy Bydgoszczy natyka się na ciała dwojga zamordowanych osób. Młodziutka dziewczyna, której ktoś poderżnął gardło, się wykrwawiła. Obok niej leży martwy, prawie dwumetrowy mężczyzna z licznymi ranami kłutymi i śladami od kul. Ma także postrzał dłoni. Prawdopodobnie mężczyzna się bronił, gdy zabójcy do niego celowali, może chwycił za lufę. Kilka metrów dalej stoi samochód audi A5, którym, jak ustalono, mężczyzna wjechał do lasu. Policja nie ma trudności ze zidentyfikowaniem tożsamości ofiar. W ubraniu obojga pozostały dowody osobiste.

Z melin na drogę

19-letnia Anna R. trudniła się nierządem. Na krótko przed śmiercią stała przy trasie krajowej, czekając na klientów. Jej dane figurowały wcześniej w policyjnych kartotekach. Już jako małoletnia uciekała z domu. Rodzice wyciągali ją z melin. Gdy zajął się nią sutener, wyszła na drogę. Na adres załamanych rodziców kilka razy przyszedł sygnał, że ich dziecko żyje. Były to policyjne mandaty za „pozostawienie nieporządku w lesie”. Ostatni klient Anny R. mieszkał w okolicy. Pracował w firmie produkującej meble. Miał żonę, dzieci, nie był w przeszłości notowany. Przestępcy (bo – jak stwierdziła prokuratura – było ich przynajmniej dwóch) uciekli z lasu swoim autem, nie zabierając wozu ofiary. Żadnych śladów po oponach nie udało się zabezpieczyć. Tragedia wydarzyła się w pobliżu leśnego parkingu, akurat w tamtym czasie często używanego, gdyż było to miejsce znane kierowcom korzystającym z usług tzw. tirówek.

Znalezione przy ofiarach próbki DNA innych osób nie pasowały do żadnego z przestępców, których biologiczny kod umieszczono w pamięci policyjnego systemu bazy danych. Następnego dnia lista ofiar powiększyła się o kolejną osobę. Jedna z przesłuchiwanych prostytutek wygadała się, że zniknęła też 19-letnia Natasza L., która „od zawsze” stała na obwodnicy. Ostatni raz widziano ją, jak szła z klientem do zagajnika. Policja założyła, że tirówka mogła być świadkiem morderstwa, więc sprawcy postanowili ją zlikwidować. Zwłoki albo zabrali z sobą, albo zakopali gdzieś w leśnych wykrotach. Jednakże, mimo przeczesania kilkunastu hektarów lasu, dziewczyny nie znaleziono. Jej koleżanki z trasy sugerowały, że z obawy o swoje życie ukrywa się za wschodnią granicą.

Mamy ich!

Niespodziewanie, miesiąc po znalezieniu ofiar, prokuratura ogłosiła sukces w śledztwie – są podejrzani! To dwaj mężczyźni z miasteczka na Lubelszczyźnie handlujący zagranicznymi samochodami. Jeden z nich był policjantem, został zwolniony za spowodowanie wypadku drogowego. Zidentyfikowano ich na podstawie zapisu kamery monitoringowej na stacji paliw, osiem kilometrów od miejsca zbrodni. Na filmie najpierw widać samochód, a w nim dwóch mężczyzn i kobietę bardzo podobną do Nataszy L. Następnie kobieta znika z obrazu, a mężczyźni coś nerwowo przesuwają w samochodzie, później myją ręce. Dodatkowym dowodem były zeznania prostytutek, które twierdziły, że wcześniej widziały w lesie auto z tymi pasażerami krążące w pobliżu miejsca zbrodni. Mężczyźni zostali zatrzymani, choć nie przyznali się do winy. W areszcie przesiedzieli miesiąc, dopóki analiza telefonicznych połączeń z ich komórek nie dała im alibi.

Okazało się, że rzeczywiście w poszukiwaniu erotycznych przygód wjeżdżali do lasu, ale 20 minut po morderstwie. Z kręgu podejrzanych wykluczyły ich także badania DNA. Po wyjściu na wolność niesłusznie oskarżeni wystąpili do sądu z żądaniem odszkodowania. Wprawdzie uzyskali znacznie mniej, niż się domagali (w sumie wypłacono im 110 tys. zł), ale porażka śledczych i tak była dojmująca.

Kiedy nic też nie dało przesłuchanie ponad 800 świadków (70 osób zgodziło się nawet na użycie wariografu), prokuratura sprowadziła bardzo uznanego profilera, który miał określić psychologiczny rysopis morderców. Specjalista orzekł, że sposób podcięcia gardła zamordowanej jest typowy dla kogoś, kto ma wprawę w zabijaniu zwierząt gospodarskich. Ta informacja zbiegła się z zeznaniami oczyszczonych już z podejrzeń mężczyzn spod Lublina. Otóż przypomnieli oni sobie, że tamtego dnia, gdy doszło do zabójstwa, na poboczu lasu stał samochód osobowy, a w nim gwałtownie gestykulowało trzech mężczyzn. Były policjant z zawodowego nawyku zapamiętał numery rejestracyjne wozu. Idąc tym tropem, śledczy dotarli do właścicieli masarni w Poznaniu – ojca i dwóch synów. Choć podejrzani twierdzili, że z prostytutkami nie mieli nic wspólnego, zostali aresztowani. Przekonani o swej niewinności zgodzili się na badanie wariografem. Wynik okazał się dla nich tragiczny – przy każdej odpowiedzi wykrywacz kłamstw wariował. Dopiero badania DNA wykluczyły rzeźników z kręgu podejrzanych.

Kolejnego potencjalnego sprawcy szukano na Wybrzeżu. Pojawiła się bowiem hipoteza, że morderstwo mogło być następstwem porachunków prostytutek z mafijnymi klientami w Gdańsku. W czasie przesłuchania tirówek wyszło na jaw, że kilka z tych, które stały w pobliżu miejsca zbrodni, przyjechało znad morza. Musiały stamtąd uciekać, bo okradły dzianych klientów z przestępczego światka. – Mogło być tak – spekulowali funkcjonariusze – że przyjechali gangsterzy z Wybrzeża, aby nastraszyć prostytutki. Ale sytuacja wymknęła się spod kontroli, bo agresywny klient Anny chwycił za lufę, może nawet bronił kobiety. Padł strzał i w jego następstwie doszło do bestialskiego mordu, aby zatrzeć tropy. Jednakże jakiekolwiek próby uwiarygodnienia tej hipotezy spełzły na niczym. Nic też nie dało dotarcie do suterena obu prostytutek (zamordowanej i zaginionej), który wynajmował im kawalerkę i każdego dnia zawoził na obwodnicę. Miał niezbite alibi, że tamtego dnia był na południu Polski. I tak oto po pięciu latach śledztwa prowadzący dochodzenie musieli przyznać, że są w punkcie wyjścia.

Napiszcie o nas

W zeszłym roku postanowiono zacząć wszystko jeszcze raz, odwołując się do najprostszych metod. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia komendant wojewódzki policji dał do prasy komunikat, że wyznacza nagrodę: 7 tys. zł dla osoby, która przyczyni się do ustalenia sprawcy podwójnego zabójstwa. Niestety, nikt się nie zgłosił. W tej sytuacji ponownie przeanalizowano logowania do przekaźników telefonii komórkowej. Sprawdzono wszystkie połączenia w dniu zabójstwa dokonane w rejonie obwodnicy – nic to jednak nie dało.

Kolejni profilerzy wydawali sprzeczne opinie co do cech psychologicznych morderców. Zgodzili się co do jednego – przebieg zdarzenia nie był przez zabójców w pełni kontrolowany. Ale do takiego wniosku policjanci doszli już wcześniej. Gdy nie pomogło także wysłanie akt śledztwa do warszawskiego Biura Służby Kryminalnej, sprawa została umorzona i formalnie zamknięta. Ale jeszcze nie odłożono jej na półkę. Niespodziewana pomoc nadeszła od dziennikarzy regionalnego pisma. Poinformowali oni policję, że w internecie zostało zamieszczone zdjęcie z miejsca zbrodni. Niezbyt wyraźne, ale widać na nim ofiary – możliwe, że wtedy jeszcze żywe. Fotografii telefonem komórkowym na pewno nie zrobił ktoś szukający grzybów. To było ustawione zdjęcie. Zatem, kto i kiedy był na miejscu zbrodni? Ten człowiek może być w sprawie kluczowym świadkiem.

W lokalnych mediach pojawił się komunikat, że policjanci proszą o kontakt osobę, która zamieściła w internecie zdjęcie. Nikt się nie odezwał. Wtedy śledczy uznali, że powinni wrócić do przesłuchania prostytutek. Jeśli dotąd nie powiedziały nic konkretnego, to znaczy, że nie dość je przyciśnięto. A także ich ochronę.

Zaczęły się przepytywania, a gdy dziewczyny nie chciały nic mówić, rychło spadły na nie restrykcje: codzienne legitymowanie, tropienie w lasach, wlepianie ich klientom 500-złotowych mandatów za wjechanie samochodem między drzewa. W rezultacie prowadzący tiry, którzy dotąd chętnie korzystali z usług prostytutek stojących na skraju tego odcinka szosy, zaczęli unikać takich okazji. Kobiety i sutenerzy odczuli to na własnych kieszeniach. Prośby kierowane do funkcjonariuszy o nieodstraszanie klientów nic nie dawały, bo oficjalna odpowiedź była taka, że chodzi o bezpieczeństwo na drodze. Kilka prostytutek złożyło pisemną skargę w komendzie wojewódzkiej Policji na szykanowanie ich przez mundurowych, rozzłoszczonych brakiem efektów śledztwa. A przecież one naprawdę nie wiedzą, jak zginęła ich koleżanka. Pismo kończyło się przypomnieniem, że prostytucja w Polsce nie jest zakazana, a każdy obywatel ma konstytucyjne prawo do uszanowania jego godności.

Skarga pozostała bez odpowiedzi. Wtedy tirówki znalazły inny sposób na uwolnienie się od uporczywej obecności policjantów w miejscu pracy. Pofatygowały się do miejscowej redakcji, aby opowiedzieć dziennikarzom, jakie cierpią szykany. Jednakże artykuł, jaki powstał w wyniku tej wizyty, nie zadowolił informatorek. Wobec tego złożyły wizytę w konkurencyjnym na lokalnym rynku tygodniku i do wcześniejszej wersji dołożyły jeszcze kilka innych bulwersujących szczegółów. Ten najważniejszy to było zdjęcie zrobione telefonem komórkowym. Widać na nim za kierownicą radiowozu młodą, agresywnie wymalowaną kobietę w policyjnej czapce i odblaskowej kamizelce z napisem „policja”. Osoba o wyglądzie prostytutki pokazuje język. Twarz siedzącego obok niej mężczyzny jest niewidoczna, ale uchwycony w obiektywie rękaw jego munduru wskazuje, że jest on funkcjonariuszem drogówki. – Byli na służbie, my też w pracy, nic nie stało na przeszkodzie, aby zrobić im dobrze, potem się wygłupialiśmy – wyjaśniały tirówki okoliczności powstania fotografii.

Podniecające akcesoria

Dziennikarze na wszelki wypadek sprawdzili na drodze nr 10, między Bydgoszczą a Solcem Kujawskim, czy stoi tam kobieta z fotografii. Stała i była chętna do rozmowy z reporterami. Powiedziała im: – Tego dnia podjechało do mnie dwóch policjantów. Jeden poszedł z koleżanką do lasu. Ja zostałam z drugim. Wykonałam usługę. Zapłacił. Potem papierosek, rozmowy, pozwolili mi się przebrać w mundur. Wyglądałam bardzo rajcownie. Na koniec robiliśmy zdjęcia. Rzecznik prasowy miejscowej policji usiłował ratować twarz, bagatelizując skandal. – Takie zdjęcie mogło zostać zrobione wszędzie – tłumaczył. Argument szybko padł, gdy uważni czytelnicy dostrzegli, że radiowóz na fotografii jest oznaczony literą przypisaną do województwa, w którym zdarzyło się owo niewykryte zabójstwo.

Próbowano jeszcze sugerować, że zdjęcie może być fotomontażem, ale prostytutki uprzedziły miejscowe redakcje, że mają jeszcze inne wspólne fotki z policjantami. W tej sytuacji komendant wojewódzki policji napisał w oświadczeniu do prasy, że wszczyna wewnętrzne śledztwo w celu ustalenia, kto dał mundur kobiecie na zdjęciu. I sprawca musi się liczyć z surowymi konsekwencjami dyscyplinarnymi. Niecały tydzień później wytropiono policjanta podejrzanego o bliższe kontakty z paniami na skraju szosy. Właśnie szykował się do odejścia na emeryturę. Żarliwie zaprzeczał posądzeniom – owszem, sympatyzował z pewną dziewczyną, która lubiła się przebierać w policyjne akcesoria, ale nie przypuszcza, aby dorabiała jako prostytutka. Inna sprawa, że niewiele o niej wiedział. Odejście na emeryturę pracownika lubiącego się zabawiać policyjnymi akcesoriami pozwoliło jego zwierzchnikom odłożyć dyscyplinarne dochodzenie ad acta. Powoli, ale niestrudzenie pokrywa je kurz. Niestety, podobnie dzieje się z aktami dochodzeniowymi w sprawie niewyjaśnionego morderstwa.

Inicjały w reportażu zostały zmienione.

Czytaj też:
Blondynki do konsumpcji

Więcej możesz przeczytać w 50/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.