Życie za frytki

Dodano: 
Ukryta prawda
Ukryta prawda Źródło: FreeImages.com
Te dzieci były dla biegłych i sądu jak paczka z dynamitem, której trzeba się szybko pozbyć. Kolejny rozdział w ich historii może dopisać wkrótce Sąd Najwyższy.

Tuż przed wigilią 2006 r. w sądzie w R. zaczyna się rozprawa o adopcję kilkutygodniowej dziewczynki. Biologiczna matka Teresa L., która zrzekła się dziecka już na porodówce, nie stawiła się. Sędzia i kurator postanawiają sprawdzić, co się z nią dzieje. Drzwi otwiera im zalękniona pięciolatka. Kolejna trójka dzieci siedzi na łóżku okryta kołdrą, bo w domu jest zimno. Ich matka jest pijana, ma zakrwawioną twarz. – Dzieci natychmiast do pogotowia opiekuńczego – decyduje sędzia. – Ledwo wróciły do domu po pół roku w rodzinie zastępczej i znów do obcych – wzdycha kurator.

Prezent pod choinkę

40-letnia Teresa L. poznała młodszego o 20 lat męża w ośrodku uzależnień. Oboje brali narkotyki, pili alkohol. Marian dał swoje nazwisko Oskarowi, dziecku Teresy z innego związku. Nie mieli pracy i mieszkania, więc w 2001 r., gdy miała się urodzić Zosia, wyjechali do matki Mariana w Holandii. Pod koniec 2005 r. wrócili do R. już z czwórką dzieci, bo rok wcześniej urodziły się bliźnięta Fred i Iwa. W Polsce Teresa znów zaczęła pić, któregoś dnia w alkoholowym amoku zdemolowała pokój; wystraszony mąż uciekł z dziećmi do sąsiadów. Kiedy wytrzeźwiała, sama uznała, że musi się leczyć, a ponieważ Marian jechał znów do pracy w Holandii, chwilowo umieścili dzieci w pogotowiu opiekuńczym. Po detoksie Teresa znów była czułą matką. Oboje z mężem odwiedzali dzieci, zawsze trzeźwi i stęsknieni. Rodzeństwo L. wróciło do domu w maju 2006 r. Przed kolejnym wyjazdem do Holandii Marian poprosił ciotkę, aby do grudnia ciężarna żona i dzieci zamieszkały u niej. Zbliżało się Boże Narodzenie. Teresa po porodzie (tę córkę oddała do adopcji) przeniosła się z dziećmi do wynajętego domu. Z Holandii przyjechał Marian z matką, która zadbała o choinkę i prezenty. Teresa poszła na zakupy i wróciła pijana. Mąż najpierw pił razem z nią, potem zaczęli się bić. Dzieci uciekły do sypialni. Teresa spadła ze schodów, skaleczyła się w twarz. W takim stanie zobaczyła ją sędzia od adopcji.

Trzeba dać im klapsa

Rodzeństwo L. rozpoczęło peregrynację po domach dziecka. W lipcu 2007 r. trafiło do Agnieszki i Grzegorza N. Aby dostać zgodę na założenie rodziny zastępczej, Agnieszka N. musiała ukończyć trzymiesięczny kurs i przedstawić zaświadczenie od lekarza pierwszego kontaktu. Wtedy nie była potrzebna opinia od psychologa. W styczniu 2008 r. Agnieszka N. przyszła do prokuratora i powiedziała: – Chciałam zrobić dzieciom zdjęcie do albumu i czteroletni Fred zapytał, czy ma zdjąć spodnie. Opowiedział mi, że gdy był u rodziców, przychodzili do nich różni panowie i mama kazała mu się rozbierać do naga. Mężczyźni wkładali mu palce do pupy, a tata go fotografował. Dodała, że sześcioletnia Zosia zwierzyła się jej, że musieli brać do ust „fiuty” tych panów albo tatusia i „ciągnąć”. Z początku nie potrafiła – wtedy mama wkładała jej swoje palce do buzi i uczyła prawidłowo ssać. – Tata wkładał nam tu – pokazywała krocze – albo w pupę. Potem bardzo bolało, nie mogliśmy usiąść. Dzieci zostały przesłuchane w obecności psychologa. Z protokołu przesłuchania Zosi: – „Ja nie lubiłam mieszkać z rodzicami, oni mnie bili. Ci ludzie, którzy przychodzili do rodziców, dotykali mnie tu (pokazuje podbrzusze). Wkładali nam palce do pupy i z przodu do psikulki. Myśmy wtedy krzyczeli. Tata robił zdjęcia. Moim rodzicom trzeba dać klapsa za to, co robili”. Zosia została zbadana przez ginekologa. Nie stwierdzono przerwania błony dziewiczej ani innych uszkodzeń w dolnej partii ciała. Siedmioletni Oskar potwierdził słowa matki zastępczej. „Tata wkładał mi swego wacka do pupy, ale to jest tajemnica” – dodał. Czteroletni Fred powtórzył zeznania brata, a od Iwy zdołano wydobyć tylko dwa słowa: tak i nie. Biegła psycholog uznała wypowiedzi dzieci za wiarygodne. Ośrodek pomocy społecznej wydał opinię, że u państwa N. „dzieci są szczęśliwe”. Prokurator postawiła Teresie i Marianowi L. zarzut obcowania płciowego z nieletnimi oraz znęcania się nad nimi pod wpływem alkoholu. Marian został zatrzymany w Holandii. Jego żonę przez pół roku poszukiwano listem gończym.

Bez poczucia wstydu

Marian wszystkiemu zaprzeczył. Nie mógł zrozumieć, dlaczego został oskarżony o tak straszne czyny przez dzieci, które – jak twierdził – kochał czystą miłością.

Dlaczego mówiły, że robił im pornograficzne zdjęcia, przecież nawet nie ma aparatu. Psycholog nie dopatrzył się u oskarżonego Mariana zaburzeń o charakterze pedofilskim ani skłonności homoseksualnych. Również Teresa z płaczem odrzuciła oskarżenie. – To pobicie przed wigilią 2006 r. zdarzyło się po raz pierwszy i ostatni; sprowokowałam go, bo byłam pijana. Od tamtej pory nie biorę alkoholu do ust. Biegły psycholog nie dopatrzył się u niej zaburzeń osobowościowych ani seksualnych, podkreślił jej życiową bezradność. Na procesie oboje L. sprawiali wrażenie, że nie do końca rozumieją, co się dzieje. Płakali, gdy usłyszeli, że są pozbawieni praw rodzicielskich, płakali, gdy sędzia odczytywał zeznania ich dzieci. Zeznania Agnieszki N. były logiczne i spokojne. Podkreślała, ile z mężem włożyli wysiłku w terapię dzieci. – To było dla nas duże wyzwanie wychowawcze, ale się udało – mówiła zatroskana. – Niestety pojawił się nowy problem. Nie mogę nawet na chwilę zostawić Zosi samej z chłopcami. Rozbiera się przy nich do naga, chce, aby ją dotykali w miejscach intymnych. Namawiała na to również mojego dwuletniego syna. Do mojego męża pisze listy z miłosnymi wyznaniami. Chce iść z nim do łóżka. Jej zeznania potwierdził mąż: – Nie pozwalamy, aby Zosia pozostała sam na sam ze mną. To dziecko nie zna poczucia wstydu. Biegła psycholog nie miała żadnych wątpliwości – dzieci zapamiętały i odtwarzały zdarzenia, których doświadczyły. Inni świadkowie kwestionowali zarzuty. Ciotka Mariana L. stwierdziła, że nigdy nie widziała, aby dzieci były głodne, pobite czy narażone na coś nieobyczajnego. Ich ojciec nie tylko przysyłał pieniądze, ale martwił się o najbliższych, sprawdzał, czy czegoś im nie brakuje. Teresa po powrocie ze szpitala stroniła od alkoholu do grudnia. Matka oskarżonego przekonywała sąd, że do molestowania dzieci nie mogło dojść, choćby z tego powodu, że w Holandii zwykle była przy nich babcia, a w Polsce ciocia. – Nie widziałam u rodzeństwa L. śladów przemocy fizycznej – zeznała kierowniczka domu dziecka. Żadnej patologii nie dostrzegła też szefowa pogotowia rodzinnego, w którym umieszczono dzieci pod koniec grudnia 2006 r.

Stamtąd rodzeństwo L. powędrowało do małżeństwa N. Kierowniczka pogotowia rodzinnego raz na miesiąc wizytowała tę rodzinę zastępczą. – Dzieci na początku były radosne, potem coraz smutniejsze – zeznała na procesie. – Nie chciały powiedzieć dlaczego. Pani N. niechętnie patrzyła na moje wizyty, ale musiała je tolerować. Przed ciotką i babcią wychowanków zamykała drzwi. Wykorzystywania seksualnego rodzeństwa L. nie dostrzegł też przydzielony im kilka lat wcześniej kurator. – Mam 25-letnie doświadczenie w tej pracy – zeznał w sądzie. – Gdyby było coś nie tak, nie uszłoby mojej uwadze. Sąd postanowił zapytać kolejnego psychologa, czy dzieci mają skłonność do konfabulacji. Opinia brzmiała: te dzieci nie kłamią. Dwóch ginekologów, którzy badali Zosię w czasie śledztwa, na pytanie, czy to możliwe, żeby stosunek płciowy kilkuletniej dziewczynki z dorosłym mężczyzną nie pozostawił w jej ciele śladów, odparło, że to zależy od głębokości penetracji. Na tym proces zakończono. Marian L. został skazany na dziewięć lat więzienia i zakaz kontaktu z dziećmi przez 10 lat. Teresa L. odpowiednio na osiem i pół roku i dziewięć lat. Prokurator złożył apelację, w której domagał się wyższego wyroku. Odwoływał się również obrońca skazanych, zarzucając sądowi, że oparł się wyłącznie na zeznaniach małżeństwa N. i opiniach biegłych. Wyliczył, że w 2006 r. Marian przyjeżdżał do R. tylko na kilka dni i to głównie w czasie, gdy żona przebywała w szpitalu. „Jak to się ma do informacji pani N., że rodzice wspólnie ze znajomymi wykorzystywali dzieci seksualnie?” – pytał w apelacji adwokat. Sąd Apelacyjny w Katowicach uwzględnił tylko racje prokuratora i podniósł obojgu skazanym wyrok do 12 lat. Kasacja została oddalona.

Zabierzcie je 

Jeszcze podczas procesu małżeństwa L. Agnieszka N. postanowiła oddać dzieci. „Mój mąż mówi, że skoro nie potrafimy ich pokochać, dajmy im szanse na inną rodzinę” – napisała w uzasadnieniu wniosku. Sprawozdania z kontroli w domu państwa N. wciąż były pozytywne. Ale nowa urzędniczka usłyszała, jak o chorującym chłopczyku gospodyni mówi, że i tak zdechnie. Kolejna kontrola dostrzegła, że dzieci są pod stałym nadzorem kamer. Również w szkole nauczycielom nie podobało się zachowanie pani N. Rodzeństwo L. dobrze się uczy, jest grzeczne, a ich mama zastępcza przedstawia je w jak najgorszym świetle i to wulgarnymi słowami. Na zebraniach z rodzicami pani N. uprzedza: te dzieci są zdemoralizowane. Postanowiła zrezygnować ze szkolnych obiadów, kiedy usłyszała, ile kosztują. A na czwórkę dzieci rodzina zastępcza dostaje miesięcznie ok. 8 tys. zł. W czerwcu 2012 r. ośrodek pomocy społecznej zwrócił się do sądu o przeniesienie dzieci do innej placówki. Boże Narodzenie rodzeństwo L. spędza już w domu dziecka. Dyrektorka tej placówki pisze w sprawozdaniu, że pani N. przywiozła podopiecznych z brudnymi rzeczami, byle jak wrzuconymi do bagażnika, potem nie odbierała od nich telefonów, a one mimo wszystko za nią tęskniły. Dzieci trzeba było szybko zaprowadzić do okulisty, stomatologa. Nie miały odwagi poprosić o kromkę chleba czy usiąść przed telewizorem. Trzy lata później w życiu dzieci znów zaszła zmiana. Zosia, Fred i Iwa zostali adoptowani przez Gabrielę K., która leczyła wychowanków „bidula” w swoim gabinecie stomatologicznym. Kiedy dzieci poczuły się bezpieczne, zaczęły się zwierzenia. Pierwsza Zofia z płaczem pokazała na ręce bliznę od noża, którym w porywie złości zraniła ją Agnieszka N. Z czasem otworzyły się pozostałe dzieci. Fred był wrzucany ze związywanymi rękami i nogami do wanny z zimną wodą, Iwa zamykana w kojcu dla psa albo pozostawiana w nocy w lesie. Podopieczni mieszkali na piętrze i nie wolno im było samowolnie zejść na dół. Zastępcza mama porozumiewała się z nimi przez głośniki. Kiedy Agnieszka N. wychodziła z domu, zamykała dzieci w łazience.

Nie wolno im było otworzyć lodówki ani nawet sięgnąć po kromkę chleba. Kiedyś z cukiernicy zginęły dwie kostki cukru. Za karę dzieci polano wodą i wyrzucono bez kurtek na balkon, na mróz. Czasem musiały godzinami klęczeć na korytarzu z uniesionymi do góry rękami, w których trzymały worek z ziemią ogrodniczą. Fred w czasie weekendu był dla zastępczej mamy Fredzią.Chodził w sukience, z umalowanymi ustami i lakierem na paznokciach. Zosia, która, zdaniem pani N., miała brudne myśli, musiała w niedzielę sprzątać cały dom. Jeśli zatkała się ubikacja, przepychała odpływ gołą ręką. W grudnia 2015 r. Gabriela K. poinformowała o tym ośrodek rodzinnej pieczy zastępczej. Koordynator rodzin zastępczych nie był zaskoczony. Powiedział, że mieli podejrzenia, ale brakowało dowodów. Zawiadomił prokuraturę. Agnieszka N. otrzymała zarzut znęcania się nad rodzeństwem L. i innymi zastępczymi dziećmi, które znalazły się w jej domu. Biegły psycholog stwierdził u niej histrioniczne zaburzenie osobowości, czyli tendencję do szybkich frustracji, teatralnych gestów, prowokowania otoczenia, aby być w centrum uwagi. Tego rodzaju anomalia objawia się też prowokacyjną seksualnością. W maju 2016 r. rozpoczął się proces. Pani N. twierdziła, że dzieci ją pomawiają, bo poczuły się odrzucone. Jedyne, co było prawdziwe w ich opowieściach, to kamery w pokojach na piętrze. Monitoring był niezbędny, gdyż obce dzieci stwarzały realne niebezpieczeństwo dla jej własnych. Kiedyś zastała Zosię i Oskara w dwuznacznej sytuacji. Z kolei Fred z jej małym synkiem symulował stosunek płciowy od tyłu. Ten proces wciąż się toczy, a tymczasem prokuratura w R. otrzymała kolejne pismo od Gabrieli K.: „Mam pewność, że nie doszło do molestowania dzieci przez biologicznych rodziców. Pani N. przygotowała dzieci do przesłuchania u prokuratora, a następnie przed sądem, robiąc im pranie mózgu. Mówiła, że dzieciom można wmówić wszystko. Zawsze po złożeniu zeznań w nagrodę zabierała rodzeństwo L. na frytki w McDonaldzie”. Prokurator odmówił wszczęcia śledztwa w sprawie nakłaniania przez Agnieszkę N. nieletnich do składania fałszywych zeznań. Z powodu przedawnienia karalności. Czy to oznacza, że dla uwięzionych rodziców L. nie ma żadnej nadziei na rewizję wyroku? Adwokat Mariana L. wystąpił do Sądu Najwyższego o wznowienie procesu. Decyzja będzie za kilka tygodni.


Imiona dzieci zostały zmienione.

Artykuł został opublikowany w 20/2017 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.