Nie chciałam, to bił

Nie chciałam, to bił

Dodano: 
Nie chciałam, to bił
Nie chciałam, to bił Źródło: Getty Images
Wychowanka rodzinnego domu dziecka oskarżyła po latach opiekunów o molestowanie. Wymyśliła to, by dostać odszkodowanie, czy ujawniła prawdę?

Mam na imię Justyna. Wychowałam się w rodzinnym domu dziecka w Ż. Mam pytanie, czy ktoś w prokuraturze jest zainteresowany sprawą molestowania nieletniej” – taki e-mail nadszedł pewnego sierpniowego popołudnia 2013 r. do prokuratury w województwie śląskim. Kilka dni później autorka e-maila potwierdziła przez telefon, że to ona, Justyna, zawiadomiła o przestępstwie organ ścigania. Wzbraniała się przed bezpośrednim przesłuchaniem, tłumacząc, że obecnie mieszka pod Warszawą i w najbliższym czasie nie planuje przyjazdu na południe Polski. Kiedy odmówiła podania nazwiska, do rozmowy włączył się jakiś mężczyzna. Poinformował, że jego partnerka jest w silnej traumie, korzysta z pomocy psychologa.

A on nie może się pogodzić, że sprawca molestowania nieletniej nie poniósł kary. Kobieta zobowiązała się, że wszystko opisze w liście. „Dziś mam 24 lata – tak się zaczyna korespondencja – jako sześciolatka trafiłam do rodzinnego domu dziecka prowadzonego przez małżeństwo Z. Mój koszmar zaczął się z chwilą ukończenia 12 lat. Nocami nie spałam, bo przychodził do mnie Zdzisław Z., mąż pani Grażyny, na którą była zarejestrowana ta placówka. Dotykał mnie w miejscach intymnych, zmuszał do brania jego członka do ust [tu następuje drastyczny opis molestowania – red.]. Nie chciałam, to bił po twarzy. (...) Ja jednak odważyłam się kiedyś na opowiedzenie o wszystkim pani Grażynie. Nakrzyczała na mnie, że zmyślam. Molestowanie trwało do dnia, kiedy wyprowadziłam się stamtąd jako pełnoletnia”. W post scriptum autorka listu wyznała, że chce uchronić przed molestowaniem kolejne dzieci umieszczone w tym domu. „Jestem otwarta na wywiady w mediach. Przed zawiadomieniem prokuratury poinformowałam o sprawie TVN, ale nie odpowiedzieli” – dodała. E-mail tej samej treści nadszedł do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Ż. Ponieważ autorka podpisała się i można było sprawdzić, że rzeczywiście przez 12 lat mieszkała u państwa Z., w PCPR zdecydowano, aby do wyjaśnienia sprawy wychowanków tego rodzinnego domu dziecka (RDD) przenieść do innych ośrodków. Zaczęło się śledztwo.

To nie worki z kartoflami

Po przesłuchaniu Justyny i Dariusza, który twierdził, że od krzyków przez sen jego dziewczyny, które brzmiały: „Zostaw mnie, zostaw, nie bij” wysiada mu psychika, Zdzisław Z. trafił do aresztu. Jego żona złożyła obszerne zeznania: RDD prowadzi od 16 lat. Mąż tylko pomaga, formalnie nigdy nie był opiekunem dzieci. „Przydziałowych” wychowanków jest 17. Dom opuszczają po uzyskaniu pełnoletności. – Dobrze pamiętam Justynę – zeznała Grażyna Z. – Trafiła do nas z pogotowia opiekuńczego z opinią bardzo zaniedbanej wychowawczo. Wraz z nią zabrano od matki alkoholiczki jeszcze troje dzieci: Zosię, Pawła i Basię, wszystkie znalazły u nas dom. Chyba czuły się dobrze, skoro z czasem, z własnej inicjatywy zwracały się do nas per mamo, tato. Justyna nigdy nie mówiła mi o molestowaniu. Śpimy z mężem w jednym łóżku, zauważyłabym, że w nocy opuszcza pokój. Kiedy Justyna szła na swoje, napisała w oświadczeniu, że dobrze ją traktowaliśmy i nie była wykorzystywana seksualnie.

Zbieram takie deklaracje od wszystkich wychowanków za poradą instruktorów PCPR, w innych bowiem placówkach zdarzały się drastyczne pomówienia. Stanowczo zaprzeczył oskarżeniu Zdzisław Z. Żałował, że przygarnęli to rodzeństwo. Po kilku dniach pobytu obie siostry tak skłóciły wszystkich wychowanków, że Zdzisław Z. chciał zwrócić się do sądu, aby zabrali podopieczne do innej placówki. Ale jego żona się nie zgodziła. – Społeczne sieroty to nie worki z kartoflami, które można przerzucać z miejsca na miejsce – powiedziała. I tak siostry zostały na kilkanaście lat. – Kiedy Justyna skończyła 18 lat, załatwiliśmy jej mieszkanie z niezbędnym wyposażeniem – zeznawał Zdzisław Z. Niestety, dziewczyna nie uszanowała tego. Opuściła lokal, do którego miała prawo. Ponieważ narobiła długów, ukrywała się przed ścigającymi ją w melinach. Również Zofia zaprzepaściła z trudem zdobyte dla niej mieszkanie komunalne. Pozbyła się go, łącznie z meblami, za grosze. Przybrana mama nie zawiodła się natomiast na Barbarze, najmłodszej z tegorodzeństwa. Dziewczyna mieszkała w RDD 12 lat. Kiedy rozstawała się z opiekunami, byli spokojni, że da sobie radę w życiu. Natomiast jej brat Paweł po skończeniu 18 lat nie chciał opuścić RDD. Opiekunowie obiecali utrzymywać go do czasu zrobienia matury. Ale chłopiec szybko stracił chęć do nauki. Przerwał szkołę, wyprowadził się, dziś nie ma stałego adresu.

Parcie na szkło

Ponownie przesłuchiwana Justyna nie tylko podtrzymała oskarżenie, ale dodała, że Z. głodzili wychowanków. W wakacje, kiedy nie była czynna szkolna stołówka, serwowano im chińskie zupki w proszku. Nie można się było tym najeść, zwłaszcza że dzieci musiały ciężko pracować w posiadłości państwa Z. Znosili z lasu grube pnie, czyścili pobliski potok z kamieni. Zofia najpierw zeznała do protokołu, że jej siostra jest kłamczuchą, molestowanie to tylko wymysł, ona lubiła się przechwalać swoim rzekomym doświadczeniem w intymnych kontaktach z mężczyznami, poza tym miała ciąg na szkło. Już raz wystąpiła w programie Jaworowicz (w innej sprawie) i poczuła się celebrytką. Dwa tygodnie później Zofia zeznała jednak, że ją również Zdzisław Z. usiłował dotykać w intymne miejsca. Zdarzyło się to latem, kiedy myła się pod prysznicem w kabinie zamontowanej na dworze. Kiedy powiedziała mamie, co się zdarzyło pod prysznicem, Grażyna Z. jej nie uwierzyła. – Po tym zdarzeniu obserwowałam „tatę”. Raz, gdy pani Grażyna wyjechała, widziałam, jak poszedł do pokoju Eli [jednej z wychowanek – red.], był tam trzy godziny. Przez dziurkę od klucza widziałam, jak „tata” nalewał Eli do kieliszka wódki. Podczas kolejnego przesłuchania dziewczyna odwołała zeznania. Tłumaczyła, że zwiodła ją podsunięta przez siostrę myśl o wysokim odszkodowaniu, ale po namyśle zdecydowała, że nie będzie się w to bawić.

Zupełnie inaczej przedstawiła życie w rodzinie zastępczej 20-letnia Barbara. – „Tata” wyznawał zasadę: w zdrowym ciele zdrowy duch – zeznała. – Jeździł z nami na wycieczki rowerowe, grał w piłkę. Z kamieniami w potoku było tak, że chłopcy postanowili ułożyć z nich zaporę, aby powstało kąpielisko. Pani Grażynie można było wszystko powiedzieć, zwierzyć się. Drzwi do pokoi wychowanków były w nocy otwarte. Na korytarzu, który łączył sypialnie, leżała terakota, w nocy słychać było każdy krok. Justyna wymyśliła molestowanie, bo chciała wystąpić w telewizji. Podobne zeznania złożył brat Justyny. Opiekunów przedstawił w jak najlepszym świetle. Nie było prawdą, że dzieci musiały pracować. O Justynie Paweł wyraził się, że „jest trochę kopnięta”. Natomiast byli wychowankowie RDD bracia S. oskarżyli „mamę”, że karmiła ich przeterminowaną żywnością. W przekonaniu tych chłopców przybrani rodzice przechwytywali dary charytatywne adresowane do podopiecznych. Pełnoletnia już Elżbieta zapamiętała z dzieciństwa osobną półkę w lodówce z lepszą żywnością dla właścicieli. Ale, wbrew temu, co zeznała Zosia, twierdzi, że „tata” nie zaglądał do jej pokoju. Biegła sądowa stwierdziła, że Justyna łatwoulega wpływowi różnych osób. Możliwe, że przedstawiane fakty wyolbrzymia, bo ma silną potrzebę dodawania sobie znaczenia. Psycholog uznała jednak, że na podstawie jednej rozmowy nie może dokonać analizy zeznań pod kątem psychologicznych kryteriów wiarygodności. Prokuratura zapoznała się również z raportami Grażyny Z., co pół roku składanymi w sądzie rodzinnym. Wynikało z nich, że biologiczna matka początkowo odwiedzała swe dzieci co kilka miesięcy, zazwyczaj była wtedy pod wpływem alkoholu. Umawiała się na następny termin, ale nie przyjeżdżała, dzieci z tego powodu były znerwicowane, moczyły się podczas snu. Ta trauma była tak silna, że nawet później, gdy kobieta w ogóle już przestała się pojawiać, problem z moczeniem nie zniknął. RDD regularnie otrzymywał bardzo dobrą ocenę z ośrodka pomocy rodzinie. W 2010 r. Grażyna Z. prosiła o skierowanie Pawła do poradni psychologicznej, gdyż chłopiec zdemolował bramę na posesji sąsiadki. Przy tej okazji inspektorzy poddali badaniu całe rodzeństwo. U trojga stwierdzono niedorozwój umysłowy w stopniu lekkim. Najwięcej kłopotów przysparzała opiekunom Justyna, bo notorycznie kłamała.

Gehenna i anatema

W połowie 2014 r. akt oskarżenia Zdzisława Z. był gotowy. Zarzuty dotyczyły obcowania płciowego z osobą małoletnią poniżej 15 lat i znęcania się psychicznego oraz fizycznego nad wychowankami. O to drugie przestępstwo została oskarżona również Grażyna Z. Ich rodzinny dom dziecka przestał istnieć. Wychowanków zabrano do pogotowia opiekuńczego. Stawiały opór, rozpaczliwie płakały. Na pierwszej rozprawie jako oskarżycielki posiłkowe wystąpiły Justyna i jej biologiczna matka, która przyznała, że nie ma ze swymi dziećmi żadnego kontaktu, nawet nie zna ich adresu. Ale nie pozwoli, aby je tak okrutnie skrzywdzono. Justyna gubiła się w zeznaniach. Kilkakrotnie zaznaczała, że „jest otwarta na wywiady z dziennikarzami telewizyjnymi”. Zażądała 100 tys. zł odszkodowania za psychiczne skutki molestowania. Biegła psycholog podważyła wiarygodność jej zeznań. Zofia podtrzymała swoje pierwsze zeznania, złożone w prokuraturze, kiedy jeszcze nie obciążała „taty”. Przyznała, że później mówiła nieprawdę, pod dyktando byłego konkubenta. Ten z kolei zaprzeczył, jakoby wpływał na zeznania dziewczyny: – Nigdy na ten temat nie mówiliśmy, nie zauważyłem żadnych objawów traumy, mam wątpliwości co do stanu psychicznego tej kobiety. Grażyna Z. powiedziała, że dziewczynki nie skarżyły się jej na nieobyczajne zachowanie męża. – Prawdą jest, że z mężem wchodziliśmy czasem w nocy do ich sypialni, ale tylko po to, aby je obudzić przed ewentualnym zmoczeniem prześcieradła – tłumaczyła. Adwokat w mowie obrończej wyeksponował kłamstwa Justyny.

Wiele wskazuje, że dziewczyna chciała na siebie zwrócić uwagę mediów, zwłaszcza telewizji, do której dobija się, zapowiadając atrakcyjny temat. Poza tym i ona, i jej bezrobotny kochanek myśleli o wyciągnięciu odbyłych opiekunów sporego odszkodowania. Sąd rejonowy uznał Zdzisława Z. za winnego molestowania seksualnego nieletnich i skazał go na trzy lata więzienia. Zdaniem sądu czuwanie, żeby dzieci się w nocy nie moczyły, było dla Zdzisława Z. pretekstem, aby wchodzić do sypialni dziewczynek z całkiem innymi zamiarami. Ukrywał to i dlatego zapytany, który pokój zajmowała Justyna, twierdził, że nie ma pojęcia. Natomiast sąd uniewinnił oboje opiekunów od zarzutu znęcania się fizycznego i psychicznego nad wychowankami. Zeznania świadków i opinie psychologa zaprzeczały oskarżeniu, że opiekunowie głodzili wychowanków i zmuszali do ciężkich robót. Apelacje złożyli zarówno obrońca, jak i prokurator. Oskarżyciel publiczny domagał się podwyższenia kary; obrońca uniewinnienia również od zarzutu molestowania. Argumentował: skoro Justyna i jej siostra skłamały, oskarżając swych opiekunów o głodzenie ich i bicie, dlaczego nie miałyby kłamać w kwestii niedozwolonych kontaktów intymnych? Uniewinnienie od zarzutu znęcania się pozostało w mocy we wszystkich instancjach, natomiast wyrok w części dotyczącej molestowania nieletnich skierowano do ponownego rozpatrzenia. Zdzisława Z. czeka zatem kolejny proces. Jeśli zakończy się uniewinnieniem (sądy odwoławcze dostrzegły kruchość aktu oskarżenia opartego na doniesieniu jednej, niewiarygodnej osoby), dla tego starszego już mężczyzny zakończy się trwająca ponad cztery lata anatema towarzyska i gehenna psychiczna. Ale poczucie krzywdy wyrządzonej przez osobę, która dorastała w jego domu, nie minie.


* Imiona wychowanków RDD zostały zmienione.

Więcej możesz przeczytać w 39/2017 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.