Mobbing, kasa i czekoladki

Mobbing, kasa i czekoladki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Łapówka
Łapówka Źródło: Fotolia / Autor: niyazz
Warszawski onkolog oskarżony o żerowanie na umierających pacjentach.

Świadomie przyznałem się w śledztwie, bo nie mogłem pozwolić, aby mnie aresztowano – zaczął swoje wyjaśnienia w pierwszym dniu procesu prof. dr hab. Andrzej S., były szef jednej z klinik w Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie. – Mając w pamięci, jak postąpiono z kardiologiem dr. Mirosławem G., wiedziałem, że jeśli się nie przyznam, prokurator wystąpi o trzymiesięczny areszt. I jeszcze upokorzą mnie przed kamerami, choć pomówienia pacjentów nie zostały zweryfikowane.

Oskarżony, znany konsultant krajowy ds. chirurgii onkologicznej, odwołał przed sądem wszystko, co w kwestii jego winy zaprotokołowano w śledztwie. Od połowy maja zacznie się przesłuchiwanie świadków obciążających lekarza.

Chuchał na szczęście

Akt oskarżenia, który wpłynął do warszawskiego sądu w 2012 r. zawiera zaledwie kilkanaście kartek. Skąpo, jak na 68 tomów akt. I monstrualną liczbę świadków, 904 nazwiska. Są to osoby, które wręczały profesorowi łapówki bądź pośredniczyły w ich przekazaniu. Nie poniosą odpowiedzialności karnej, prokurator odstąpił od postawienia im zarzutów. Prof. Andrzej S. poza Centrum Onkologii leczył też prywatnie w przychodni Polskiej Fundacji Europejskiej Szkoły Onkologii. Został zatrzymany przez CBA w 2008 r. Podczas pierwszych wyjaśnień w śledztwie lekarz przyznał się do większości zarzutów korupcyjnych, choć zastrzegał, że nigdy od pacjentów nie żądał pieniędzy, sami wręczali mu koperty. I w żadnym razie nie uzależniał losu chorego od pozostawionej na biurku kwoty pieniędzy.

Prokuratura zebrała dowody, że oskarżony w obydwu miejscach pracy wziął od pacjentów chorych na raka lub ich bliskich tak zwane korzyści majątkowe, w sumie ponad 39 tys. zł. Były to kwoty od 200 zł do 15 tys. zł. Zarzuty prokuratorskie obejmują okres od czerwca 2006 r. do marca 2008 r. Jako łapówki zostały też potraktowane alkohole oraz czekoladki. Dochodzenie prokuratorskie zaczęło się od donosu kilku lekarzy. CBA za zgodą sądu zainstalowało w gabinetach onkologa ukryte kamery. Zarejestrowały one, jak pacjenci lub ich rodziny dają lekarzowi łapówkę w zamian za skierowanie osoby chorej na raka do ursynowskiej kliniki, z pominięciem długiej kolejki. Pierwsze nagrania pochodzą z września 2007 r. Widać na nich osoby podające lekarzowi koperty. Po ich wyjściu profesor otwierał koperty i przeliczał ich zawartość. Czasem przesądnie chuchał w zwitek banknotów i z powrotem wkładał tam, skąd wyjął.

Zapłać, choć umrzesz

CBA uruchomiło infolinię dla pacjentów i ich rodzin. Prokuratura zdobyła tą drogą zeznania obciążające profesora. Wynikało z nich, że Andrzej S. nie odrzucał łapówek również od tych chorych, dla których już nie było ratunku. Cierpiąca na nowotwór wątroby Małgorzata P. z Siedlec w czasie wizyty w fundacji wręczyła lekarzowi tysiąc złotych za przyspieszenie operacji w Centrum Onkologii. Łapówka poskutkowała, pacjentka poszła pod nóż w czerwcu 2006. Zmarła rok później.

Danuta B. dała tylko 500 zł. Wystarczyło, aby za kilka dni była już pacjentką kliniki kierowanej przez profesora S. Również ta kobieta przegrała w walce z rakiem. Natomiast Stanisław K. z Sokołowa Podlaskiego „zapewnił sobie właściwe zaangażowanie profesora w przebiegu dalszego leczenia w Centrum” – jak zeznała jego rodzina w śledztwie – wręczając 15 tys. zł. W szpitalu leżał niespełna trzy tygodnie. Nowotwór okazał się nieoperacyjny. Pacjenta wypisano do domu, gdzie żył jeszcze pięć miesięcy. Za chorego na raka trzustki Jerzego A. zapłaciła żona, wręczając profesorowi kopertę z tysiącem złotych. Pacjent zmarł trzy miesiące po operacji.

Renata K. umówiła się na wizytę w fundacji z powodu choroby swojej matki. Dała profesorowi 5 tys. zł, on wypisał skierowanie do kliniki. Pacjentka leżała tam od kwietnia do lipca 2007 r. Po kolejnym miesiącu wróciła do Centrum Onkologii, co jej córkę kosztowało dodatkowe 2 tys. zł w kopercie dla profesora i 200 zł tytułem oficjalnej opłaty w fundacji za konsultacje. Matka Renaty K. zmarła rok później. Sprawdzonym już sposobem – oficjalna konsultacja w fundacji przypieczętowana łapówką w profesorskim gabinecie – dostała się na szpitalne łóżko w Centrum Onkologii żona Krzysztofa K. W nadziei, że chora będzie miała jak najlepszą opiekę, jej mąż wręczył dr. Andrzejowi S. 2 tys. zł. Pacjentka była hospitalizowana przez dziesięć dni w październiku 2007 r. Gdy ją wypisywano, profesor dostał następne 2 tys. Żona Krzysztofa K. nie doczekała Bożego Narodzenia.

Dowody wdzięczności wręczane w chwili opuszczania szpitala często stanowiły swego rodzaju gwarancję, że w razie nawrotu choroby droga do kliniki jest już przetarta. Liczyła na to siostra Elżbiety Ch., która przy wypisie chorej położyła profesorowi na biurku 2 tys. zł i butelkę whisky. Pacjentka zmarła pół roku później. Z nagrań CBA wynika, że profesor nie gardził żadną kwotą – bardzo dobrze, jeśli w kopercie było 15 tys., ale gdy córka umierającej chorej wysupłała z portmonetki 200 zł, również te pieniądze schował do kieszeni. Nie bronił się też przed butelką wódki, nawet pośledniej jakości, czekoladkami czy pudełkiem kawy.

Ręka podniesiona na szefa

Drugi zarzut postawiony profesorowi S. dotyczy psychicznego znęcania się nad podległymi mu lekarzami w Centrum Onkologii. Jak twierdzili pokrzywdzeni doktorzy Krzysztof J., Tomasz O. i Marek Sz., szef publicznie ich obrażał, w obecności pacjentów kwestionował ich diagnozy i zalecenia medyczne, utrudniał rozwój naukowy, uniemożliwiał wykorzystywanie urlopu, odcinał od uczestnictwa w płatnych badaniach.

Z aktu oskarżenia wynika, że nie były to zachowania incydentalne. Przeciwnie, Andrzej S. znęcał się nad zależnymi od siebie młodszymi kolegami od pierwszego dnia objęcia stanowiska kierownika kliniki. Kto nie wytrzymywał takiej atmosfery, zmieniał pracę. W latach 1995-2001 w klinice wymienili się wszyscy szeregowi lekarze. Wreszcie zdesperowani pracownicy wysłali do dyrektora Centrum Onkologii anonimową skargę na swego szefa. Powołana komisja potwierdziła – w różnym stopniu – zarzuty lekarzy, choć wtedy nie mieli jeszcze odwagi podpisać się pod skargą. W czasie przesłuchania w CBA już z otwartą przyłbicą oskarżali swego szefa.

Chemioterapeuta dr Krzysztof J. opowiedział, w jaki sposób profesor przez osiem lat uniemożliwiał mu uzyskanie stopnia doktora habilitowanego. Nawet gdy lekarzowi uzbierało się ponad 100 dni zaległego urlopu, który chciał wykorzystać na pisanie pracy, szef złośliwie kazał mu przyjmować pacjentów w ambulatorium (ok. 50 osób dziennie). Dopiero po zawieszeniu Andrzeja S. w funkcji kierownika Krzysztof. J. uzyskał konieczny do dalszego awansowania tytuł naukowy. Odwołanie szefa satrapy uszczęśliwiło też Marka Sz., który mógł wreszcie doprowadzić do finału swój przewód doktorski.

Jak wynika z zeznań tych świadków i ich kolegów, profesor nie tylko pomiatał nimi, publicznie upokarzał, lecz także na każdym kroku uświadamiał im, że stoją na samym dole drabiny szpitalnej hierarchii. Codziennie słyszeli, że tylko on jest w klinice samodzielnym pracownikiem naukowym i że nikt w tym zespole nie zasługuje na rekomendację do rozpoczęcia przewodu doktorskiego. W konsekwencji tylko profesor jeździł na zagraniczne sympozja onkologów i nigdy po powrocie nie dzielił się z personelem uzyskaną wiedzą. A ponieważ zastrzegł sobie wyłączne prawo decydowania w każdej sprawie – od zgody na przyjęcie pacjenta po wybór antybiotyku – w klinice panował chaos organizacyjny. Udręka lekarzy nie skończyła się po zatrzymaniu S. w czerwcu 2008 r. Jak wynika z aktu oskarżenia, wypuszczony po wpłaceniu 40 tys. zł kaucji profesor usiłował odegrać się na tych pracownikach, którzy obciążyli go w czasie przesłuchania.

Przede wszystkim odsunął od leczenia dr. Krzysztofa J. – nakazał mu wpisywanie chorych do kolejki oczekujących na szpitalne łóżko. Dla doświadczonego specjalisty od chemioterapii było to upokorzenie i strata finansowa, bo miał zajęcie tylko dwa razy w tygodniu. To, co spotkało dr. J., miało być ostrzeżeniem dla pozostałych podwładnych. Usłyszeli, że „ręka podniesiona na szefa zostanie ukarana”. Profesor nadal pracuje w Centrum Onkologii, zajmuje się edukacją onkologiczną. Nikt bowiem nie kwestionuje jego wiedzy medycznej.

Dla prawników stosunek wymiaru sprawiedliwości do mobbingu jest szczególnie istotny w tej sprawie. Kodeksowo jest to przestępstwo nowe, nie ma wytycznych Sądu Najwyższego. W głośnej sprawie kardiochirurga dr. G. sąd nie uznał podobnych zarzutów, przyjmując za dobrą monetę wyjaśnienia lekarza, że rzekome dręczenie podległych mu pracowników wynikało wyłącznie z troski o dobro pacjenta. A musiał traktować personel surowo, bo miał do czynienia z osobami leniwymi, niedbającymi o chorych.

Czy podobnie zostaną potraktowani w sądzie trzej lekarze z Centrum Onkologii? W śledztwie twierdzili, że mogli się spełniać zawodowo dopiero po usunięciu profesora S. z funkcji kierowniczej. Odwołanie przed sądem wszystkich wyjaśnień ze śledztwa to linia obrony oskarżonego. Czy będzie skuteczna? Okaże się pod koniec procesu, który przecież dopiero się zaczął. Od połowy maja będą zeznawać chorzy i ich rodziny.

Więcej możesz przeczytać w 19/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.